Dzisiaj to sobie nie pospaliśmy. Śniadanie było o 7, a po nim ruszyliśmy do Uszguli. Kierowca to krewny gospodyni, który jest szczęśliwym posiadaczem mitsubishi z kierownicą z prawej strony… Droga była długa i kręta, a momentami tonęła w błocie i kamieniach. 46 km jechaliśmy 2,5 h, a to już mówi samo za siebie. Jest plan modernizacji drogi i coś się dzieje, ale osuwające się zbocza gór, błoto i kamienie spowalniają ten proces. Drogę momentami przecinają strumienie górskie, czasami przejeżdża się bardzo wąskim pasem tuż nad urwiskiem. Góry które widzieliśmy po drodze po prostu zachwycają. Zbocza w dużej mierze porośnięte są drzewami liściastymi, a liście teraz mają różne kolory. Jesień tutaj to chyba najbardziej kolorowa pora roku. Jestem zaskoczona tak bujną roślinnością w tym rejonie. Krajobraz jak z filmów radzieckich, stare wioski pośród gór i lasów i czas który wciąż stoi w miejscu, a może nawet się cofa… Krowy które już ciągną sanie z sianem, świnie biegające wszędzie, wychudzone psy, ludzie których jakby nie było. Tak, to na pewno kolejny koniec świata, który widzieliśmy.
Uszguli to mała osada u stóp samego Kaukazu składająca się z czterech mini wiosek. Tam czas zatrzymał się w miejscu i momentami to wydawało nam się, że jesteśmy w średniowieczu. Wokół domy i wieże z kamienia, a pod nogami tylko błoto i krowie placki… Wszystko się wali i sypie. Nie widać żadnych inwestycji lub chociażby chęci zrobienia porządku. Okoliczne guesthausy z wierzchu wyglądają bardzo skromnie i mało zachęcająco. Nie wiemy jak jest w środku. Wszystko wokół było jakieś takie szare, brudne, rozwalone… Na pewno atrakcją są wieże i same domy w tak malowniczym miejscu, ale to wszystko za chwilę runie. Z osady widać najwyższy szczyt Gruzji - Szchary (5068 m npm). Jak każde dość odludne miejsce to osada rządzi się swoimi prawami i np. ceny są wyższe niż gdzie indziej. Za chaczapuri (placek nadziewany serem) zapłaciliśmy 5 lari (a wcześniej 1,5-2 lari), ale trzeba sprawiedliwie dodać, że było to najsmaczniejsze i największe chaczapuri jakie do tej pory jedliśmy i starczyło dla nas dwojga. Podczas powrotu na jednym z potoków które przecinają drogę zawiesił się inny samochód i zatarasował drogę. Żaden z kierowców nie miał nawet kawałka liny, więc posiłkowali się znalezionym w krzakach drutem jako holem. Nawet policyjny Hillux nie miał liny ani wyciągarki, co w tym terenie powinno być oczywiste.
Wczoraj Gospodyni powiedziała nam, że za transport zapłacimy 26 lari za osobę. Dzisiaj przy rozliczeniu kierowca powiedział, że należy się 200 lari za auto, co przy 6 osobach dało 33 lari. Ok. to nie jest duża różnica, ale czy nie zaczyna się robić lekkie łupienie turystów? Zapłaciliśmy 200, bo kierowca był ok, cierpliwy, uprzejmy i dobrze jechał, ale nikt nie lubi płacić więcej niż się umawiał. W sklepie w Mestii, za wodę zawołali dzisiaj 2,5 lari, czyli 5 zł… to lekka przesada. Adrian podziękował i nie kupił. Gosia i Tomek też mieli przeboje w sklepie, pani dwa razy wydawała im za mało reszty i robiła to z uśmiechem. Może to zbieg okoliczności, a może początek wykorzystywania turystów? Nie wiem… Ale Adrian wie ;)
Największą nagrodą dzisiaj była jednak pogoda. W Uszguli mogliśmy cieszyć oczy widokiem gór. Przeszliśmy się kawałek za wioskę, aby porobić zdjęcia, usiąść i odpocząć. Nie musieliśmy się nigdzie spieszyć. Kaukaz… wielkie góry, piękne góry…