Poranna pobudka to nieodzowna część podróżowania. Nie lubimy za bardzo tego zrywania się, choć to i tak nie Afryka, o piątej wstawać nie musimy. Dojechaliśmy marszrutką na dworzec, z którego wzięliśmy kolejną marszrutkę do Armenii. 35 lari za osobę, cena nawet do przyjęcia. Podobno normalna cena jest 30, ale my mamy Mercedesa na siedem osób, a więc i luzu w środku więcej – opłaca się. Busiki odchodzą o pełnych godzinach od 7 do 12. Towarzystwo mamy wesołe, sami Ormianie, rozmawiamy po rosyjsku. W połowie drogi kierowca zarządził postój na papu. Jako że zgłodnieliśmy to zamówiliśmy pyszny kebab i herbatę za całe 1600 ADM w warunkach sanitarnie słabych. 1 Euro – ok. 545 dram (ADM)
Po drodze zaczyna padać deszcz. Mieliśmy w planach, aby dojechać do jeziora Sewan, jednak deszcz w górach zamienił się w śnieg… a po chwili w bardzo konkretną śnieżycę. Uznaliśmy że jedziemy maksymalnie na południe, aby poszukać lepszej pogody. Tak naprawdę to mamy już luza z tą pogodą, bo i tak nie mamy wpływu na nią, zimno to nie problem, bo mamy ciepłe ciuchy, ale deszcz to pewien problem, bo trudno się zwiedza w ulewie i zazwyczaj nic nie widać i na dodatek trzeba się suszyć. Nie będę się pompować z powodu pogody, taki jest ten wyjazd i tyle… Po prostu, po raz kolejny zmieniamy lekko plan podróży – póki jeszcze możemy. Podróżowanie uczy pokory i to właśnie jest lekcja pokory.
Jeszcze dwa dni temu rozmawialiśmy o zimie tutaj, jak radzą sobie ludzie, jak jeżdżą. I dzisiaj zobaczyliśmy zimę, góry, jazdę. Podróż z Tbilisi mocno się wydłużyła. Na szczęście kierowca był na tyle rozsądny, że zwolnił na tych serpentynach jak zaczął sypać śnieg. Opony na pewno są „uniwersalne”, a góry są wysokie. Lepiej nie myśleć i nie wnikać.
Przed Erewaniem pogoda się poprawiła, zamiast śniegu padał już tylko deszcz. Kierowca mówił, że zwariowana ta pogoda, że kompletnie nie taka jaka powinna być o tej porze roku. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. I tyle.
Armenia… kolejny kraj na naszej drodze. Ledwo lekko się ogarnęliśmy w Gruzji, a tu już nowe wyzwania. Nowy kurs, przelicznik, nowe słowa i dania. Pierwsze wrażenia po przekroczeniu granicy, to jeszcze większa bieda niż w Gruzji. Stare domy, zły stan dróg, dużo gorsze samochody, mnóstwo opuszczonych starych fabryk i wielkich zakładów, zapewne pamiątka po ZSRR. Góry niższe, mniej drzew, pojawiają się stepy. Jest pięknie i dziko, ale naprawdę biednie.
Po aż siedmiu godzinach dojechaliśmy do Erewania. Wg przewodnika powinniśmy jechać pięć godzin, ale że zima zaskoczyła drogowców, kierowców i…. turystów, to droga trwała dłużej. Kierowca palił jak smok. Odpalał papierosa od papierosa i ciągle otwierał okna, aby wietrzyć. W związku z tym pomimo włączonego ogrzewania zmarzliśmy. Kierowca ma władzę absolutną, tego to już nauczyliśmy się podczas podróżowania.
Złapaliśmy WiFi z Marriotta pod którym wysiedliśmy. Upewniliśmy się co do noclegu i wybraliśmy polecaną Panią w przewodniku i na forum (Anahit Stepanian, ul. Sajat nowy 5 mieszkania 25 – naprzeciwko Opery, nie ma szyldu). Adrian nawet dostał w Marriocie mapkę Erewania i wg niej dotarliśmy na miejsce. Nocleg mamy w mieszkaniu prywatnym, koło opery. Dzielimy dzisiaj pokój z Niemcem, ale łóżek jest dużo więcej. Generalnie przypomina to trochę schronisko. Tak naprawdę wcale nam to nie przeszkadza, bo z noclegami to tu nie ma wyboru, a jesteśmy w samym centrum. Płacimy za dwie osoby 10000 dram tj. na polskie jakieś 75zł, a jeszcze na dodatek Pani jest bardzo miła i pomocna. I co najważniejsze w mieszkaniu jest ciepło. Gospodyni też komentowała pogodę, wczoraj było tak ciepło, że chodziła w krótkim rękawku, a dzisiaj….
Erewań to bardzo ładne miasto, z piękną zabudową w samym centrum, pięknymi domami, z drogimi sklepami. Stolica jak się patrzy. Naprawdę to miasto zrobiło na nas wrażenie.
Gospodyni poleciła nam knajpę, abyśmy poszli tam na kolację (Caucasus Taverna, 82 Hanrapetutyan). Bardzo dobra i stosunkowo tania knajpa, zapłaciliśmy 40 zł za dwa dania na gorąco z chlebem, piwo, herbatę, dwie kawy i chałwę… Uważam że to bardzo dobra cena za taką wyżerkę.
Po dokręceniu kółek do krzeseł (z powodu obżarstwa), już po ciemku, zrobiliśmy sobie spacer po Erewaniu. Tu naprawdę życie budzi się dopiero wieczorem, bo za dnia jest z reguły gorąco. Wróciliśmy do naszego mieszkania. Wypiliśmy z Niemcem i z nowym mieszkańcem – Anglikiem oraz z gospodynią wino. Do tego jeszcze doszedł koniak. Nie tylko Polacy lubią takie rozrywki. Ale wszystko było na spokojnie. Pani zagrała nam nawet na pianinie. Pięknie grała… Podróżowanie zaskakuje. Dzisiejszy nocleg, właścicielka… to wszystko wydaje się takie nierealne, nie z tego świata…