Kto rano wstaje, ten idzie spacerkiem… Gospodyni trochę źle nam wytłumaczyła skąd odjeżdżają taxi do Goris. Zrobiliśmy sobie niezły spacerek z plecakami po Erewaniu. Była piękna pogoda, więc z przyjemnością patrzeliśmy na miasto i biały Ararat za nim. Z Ruskiego Placu taxi nie jechały, podjechaliśmy autobusem na dworzec Kiliati i stamtąd mieliśmy marszrutkę. Cena 5000 za osobę do Stiepanakertu i ani grosza mniej do wcześniejszego Goris.
Widoki po drodze imponujące. Surowe wzgórza, niezamieszkałe dziesiątki kilometrów. Widoki bardzo przypominały nam Andy (a Gruzja Bośnię). Jechaliśmy coraz wyżej, a co za tym idzie było coraz zimniej. Po raz kolejny przekroczyliśmy granicę śniegu. Kierowca istny szaleniec i gbur. Pędził przed siebie jak wariat. Na szczęście ruch na drodze był mały, ale nawierzchnia bardzo słaba. W rezultacie tego można powiedzieć, że jechaliśmy w klimacie barmańskim, czyli wstrząśnięci i wymieszani jak w sheakerze… Trafiły nam się ostatnie miejsca na końcu busa, więc dynamicznie nami rzucało na wszystkie strony świata.
Kierowcy w Armenii i Gruzji łamią chyba wszystkie przepisy ruchu drogowego. Wyprzedzają na ciągłej linii, na zakręcie, na trzeciego, wożą nadkomplety pasażerów, udają że mają zapięte pasy. Lepiej nie patrzeć przed siebie na drogę, dla dobrego samopoczucia lepiej jest oglądać widoczki przez boczne okna samochodu.
Goris powitało nas deszczem, mgłą i chmurami. Hmmm.. dawno nie padało. Pożegnaliśmy ozięble niemiłego kierowcę. Taxi dojechaliśmy do Hostelu Goris. Przywitali nas bardzo mili właściciele. Płacimy 5000 za osobę ze śniadaniem. Pokój jest z kategorii „rześki”. Pomimo, a może dzięki centralnemu ogrzewaniu mamy 16 stopni w środku. Zawsze to więcej niż 13 w Swanetii. Przez moment mieliśmy w planie pojechać dziś do monasteru Tatev, ale odpuściliśmy bo chmury nisko i nic byśmy nie zobaczyli, a i dlatego że podobno kolejka linowa „w poniedielnik nie rabotajet”.
Pochodziliśmy po mieście, pozaglądaliśmy do sklepów, kupiliśmy w celach poznawczo-naukowych wino z granatów i ser oraz lawasz (czyli popularne tu cieniutkie podpłomyki). Spokój, nuda, luzzzzz.