Rano umówiliśmy się z Ashotem na wycieczkę krajoznawczą. Ustaliliśmy co chcemy zobaczyć, co on nam proponuje pokazać i ruszyliśmy. Cały dzień kręciliśmy się po okolicach Yerewania, ponieważ każda kolejna atrakcja była z innej strony miasta. Oczywiście nie obeszło się bez stania w korkach…
Pierwszy przystanek to był Monastyr Geghard u podnóża gór, częściowo wykuty w skale. Piękne miejsce, na końcu świata, stary kościółek wśród gór. Po drodze oczywiście zachwycaliśmy się widokiem Araratu, tym bardziej że pogoda była wyśmienita i słonce zaczęło nas rozpieszczać na całego.
Kolejny monastyr to Chor Wirap u podnóża Araratu. Klasztor położony przy samej granicy z Turcją. Słynie on między innymi z efektownego lochu, w którym przetrzymywany był św. Grzegorz i do którego można zejść po siedmiometrowej drabinie przez ciasny otwór.
Na koniec zajechaliśmy jeszcze do Eczymiadzyna gdzie znajduje się piękny kompleks kościelny z bardzo starą Katedrą, siedzibą władz kościoła, pomnikiem ofiar ludobójstwa i ogrodami. Eczymiadzyn jest duchową stolicą kraju – taki ich Watykan.
Z której strony by nie stać w Yerewaniu widać Ararat. Świętą górę, na której wg podań zatrzymała się Arka Noego . Podczas wojny z Turcja góra została po stronie tureckiej i obecnie Ormianie patrzą na nią z żalem i wielką nostalgią.
I tak zleciał cały dzień. Wieczorem poszliśmy na spacer po Yerewaniu i na lody. Podczas spaceru, trafiliśmy na moment w którym zakończył się mecz piłki nożnej - eliminacji MŚ. Ludzie cieszyli się z wygranego meczu z Bułgarią. W kilka minut na ulice wyległa chyba połowa mieszkańców Yerewania. Na ulicach było istne szaleństwo, flagi, klaksony, tańczący, skandujący ludzie i my… też kibice…;)