Udało nam się pospać trochę dłużej niż zwykle. Nawet zdążyliśmy zrobić pranie w pralce. Znowu jesteśmy świeżutcy i prawie wyprasowani. Poszliśmy z Ashotem na rynek, na którym sprzedają wszystko, od obrazów, przez pamiątki, gary, narzędzia chirurgiczne i zwierzęta. Wszystko, co każdy z nas chciałby i nie chciałby mieć w domu. Adrian kupił grę Nardii, bardzo popularną w tym rejonie świata i jeszcze dalej aż na Bliski Wschód (zwaną jako Tryktrak czy Backgammon). Po wielu poszukiwaniach znaleźliśmy właściwy egzemplarz i zostaliśmy (szczególnie Adrian) szczęśliwymi posiadaczami wielkiego drewnianego pudełka, które to jakoś trzeba teraz przetransportować do domu.
Pojechaliśmy nad Jezioro Sewan. Pięknie położone wśród gór, zajmuje aż 5% wielkości całego kraju. Dla Ormian to jezioro jest namiastką morza. Woda jest tak samo zimna jak w naszym Bałtyku i taki sam krótki sezon na pływanie. Na półwyspie znajduje się Monastyr Sewan, kolejny piękny stary klasztor na naszej drodze. Kolejny dzień mamy piękną pogodę, więc oczu nie możemy nacieszyć widokami. Przy jednym z dwóch kościółków zaliczyliśmy skryjówkę z Geocachingu.
Wróciliśmy do stolicy, bo chcieliśmy jeszcze zobaczyć pomnik ku pamięci ofiar ludobójstwa w 1915 roku. W ciągu trzech lat Turcy zamordowali bez powodu, w czasie pokoju półtora miliona!!!! Ormian – 1/3 populacji. Do dzisiaj Turcy nie chcą się do tego przyznać, pomimo że Ormianie mają na to twarde dowody: zeznania świadków, zdjęcia, dokumenty… Pomnik robi wrażenie, przedstawia tłum i krzyk który ten tłum wydawał… To miejsce naprawdę robi wrażenie. Byliśmy też w muzeum, przestronne nowoczesne wnętrza, które są świadectwem tego co ludzie zrobili ludziom.
Chyba każdego roku, w którą stronę świata nie pojedziemy, spotykamy się z historią która jest bolesna. Ślady wojen, ludobójstwa są na każdym naszym kroku, gdziekolwiek pojedziemy. Każde zetknięcie się z tak wielką energią nieszczęścia pozostawia we mnie ślad, chyba na zawsze. Są miejsca których nigdy nie zapomnę. Na szczęście dobra na świecie jest dużo więcej niż zła.
Ponieważ porządnie zgłodnieliśmy to odwiedziliśmy nasz ulubiony lokal – Tawernę Kaukaz. Co tu dużo opowiadać, było pysznie. Wieczorem poszliśmy z Ashotem na pożegnalne piwo. Miasto miało 2795 urodziny więc odbywało się mnóstwo koncertów i pokazów. Znowu tłum ludzi na ulicach. Były tez pokazy sztucznych ogni. Dużo rozmawialiśmy. To był naprawdę udany wieczór. Ja pamiętam ile piw wypiłam, panowie chyba nie. Posiedzieliśmy, popiliśmy, pospacerowaliśmy… Kolejny wieczór zakończył się w nocy.
Jadąc do jakiegoś kolejnego kraju nigdy nie wiemy, jakie będziemy mieć wrażenia, jacy będą ludzie, co będziemy potem pamiętać. Przez to że poznaliśmy rodzinę Ashota, Armenia przestała być dla nas tak bardzo anonimowa. Poznaliśmy ludzi, którzy tam żyją i którzy opowiadali nam, z wielką szczerością, jak ich prawdziwe życie wygląda. Dziś o wiele bardziej rozumiem Armeńczyków i ich decyzje np. o emigracji (Emigracja Ormian jest trzykrotnie większa niż liczba osób żyjących w kraju). Armenia to kraj, który ciągle i niezmiennie musi bronić swoich granic. Tak naprawdę pokój w tym regionie świata jest bardzo kruchy i naprawdę niewielki incydent może być przyczyną do kolejnych działań zbrojnych. Bardzo dużo pieniędzy państwo wydaje na obronę granic i zapewne z tego też powodu nie wystarcza kasy na inne inwestycje w kraju. Jako była republika radziecka ma problem z odcięciem się od Rosji. Gruzja stawia się mocno i skutecznie, Armenia nawet tego nie próbuje. Demokracja w tym kraju jest tylko martwym słowem, bo nic nie znaczy. Mamy naprawdę wiele wspólnego z Ormianami jeśli popatrzymy na naszą historię. Na szczęście nigdy nie należeliśmy do ZSRR i mieliśmy w sobie wielką wiarę w lepsze jutro, kościół zawsze stał po stronie ludzi, a nie władzy.. I udało nam się, jesteśmy naprawdę mocno do przodu w porównaniu do byłych republik ZSRR. Ormianie niestety nie wierzą już w lepsze jutro, żyją z dnia na dzień. A Rosja wciąż i nieustannie sprawuje tam nieoficjalną kontrolę i ciągnie za wszystkie możliwe sznurki. Kościół bardzo mocno powiązany jest z polityką.
Armenia… pozostawiła we mnie słodki smak, kiedy myślę o ludziach, tak serdecznych i pomocnych, kiedy myślę o smaku winogron, kiedy przypominam sobie piękne widoki i otwarte przestrzenie… Armenia… pozostawiła we mnie też gorzki smak kiedy myślę o wojnie sprzed 20 lat, o ludobójstwie sprzed prawie 100lat, kiedy myślę o polityce władz i ciężkim życiu ludzi i ich mocnym poczuciu bezsilności. To tak jak jeść owoc granatu, który jest tak popularnym symbolem Armenii, pestki są słodkie, a skórka gorzka…