Zasadniczo spało się nieźle, choć trochę było czuć że jednak kołysze. Ze snu wyrwał nas komunikat o śniadaniu i piosenka "wonderful world" w wykonaniu Louisa Armstronga. Po szybkim prysznicu poszliśmy na śniadanie, pyszne i duży wybór, dobrze że poszliśmy jako jedni z pierwszych, bo dzięki temu unikneliśmy kolejki ;). Zaczeły pojawiać się pierwsze szwedzkie wysepki. Obejrzeliśmy sobie zawinięcie do portu z górnego pokładu i udaliśmy się do ładowni do naszych rowerów. O matko! jaki tłum! koło 9-tej zaczął się prawdziwy potop: cała zgraja rowerzystów jak mrówki wylała się na portowy plac. Na szczęście wszystko było bardzo dobrze zorganizowane, trasy ustawiały się pod swoimi flagami i odjeżdżały co parenaście minut. Nasza trasa "biała" liczy około 47 km (dla niektórych zaawansowanych to nieco za mało;)) i jak się okazało ruszamy ostatni, ale za to mamy bonusa w postaci wody i owoców które otrzymamy w informacji turystycznej w centrum Karlskrony. W końcu ruszamy, pierwsze 5 km jest wspólne dla wszystkich, dzięki dobrej organizacji praktycznie nie ma tłoku na trasie (i tak będzie cały dzień) a potem odbijamy na swoją trasę. Nasza czwórka (albo piątka, jeśli liczyć Przytulaska) postanowiła jechać trasą od końca. Po 12 km osiągamy starówkę Karlskrony i informację turystyczną, bierzemy darmowe mapki wyspy Aspo, potwierdzamy godziny odpłynięcia promu i ruszamy na przystań. Jest tylko kilkoro rowerzystów i kilka miejscowych samochodów. Płyniemy jakieś 30 minut. Na tej malowniczej wyspie dużo jest domków, domeczków, a wszystkie zadbane, kolorowe i wszędzie obowiązkowo wywieszona flaga Szwecji. Widać tu, że klimat jest nieco ostrzejszy i wegetacja jest opóźniona o jakieś dwa tygodnie w stosunku do Polski. Jedziemy spokojnie szlakiem rowerowym przez las, dojeżdżamy do stanowisk artylerii nabrzeżnej i do muzeum artylerii. W jednej z miliona zatoczek robimy przerwę na popas i na odpoczynek dla naszych czterech liter które powoli dają znać o sobie.. Spadamy na prom i jesteśmy z powrotem w Karlskronie. Pomysł aby jechać wpierw na Aspo był znakomity, co stwierdziliśmy dobijając do przystani na której było już widać wielu kolarzy. Troszkę pobawiliśmy się w geocaching (z sukcesem, choć opisy były do bani), zwiedziliśmy całe stare miasto i okolice (szczegółowo nie będę opisywał jaki kościół, jakie koszary i jakie pomniki) i udaliśmy się na przerwę do knajpki, gdzie niestety ku rozpaczy Ani nie podawali śledzi...
Powoli objechaliśmy całą trasę, zatrzymując się w markecie gdzie lekko dobiły nas ceny. W życiu bym nie pomyślał, że Szwecja jest taka droga! ostatnie 5km do promu jechaliśmy pod wiatr, co nas nieco umęczyło. Punktualnie o 17-tej zameldowaliśmy się na przystani i rozpoczęto załadunek. Z ogorzałymi twarzami, z obolałymi tyłkami, ale już po kąpieli poszliśmy do okrętowej restauracji, gdzie za śmieszne 19zł czekał na nas obfity posiłek. Prom odbił o 19-tej. Żegnamy Karlskronę i jej urocze zakątki.. Zajmujemy swoją tajną skryjówkę, zamawiamy kawkę czy tam herbatkę i patrzymy w siną dal. Męska część naszej ekipy idzie na zakupy, a następnie konsumuje je zmieszane (ale nie wstrząśnięte) z colą ;). Nie chcemy iść na oficjalne zakończenie imprezy, zresztą mało osób chyba ma chęć i siłę. Herbatka nas rozleniwia i stwierdzamy, że czas już na odpoczynek... Dobranoc.