Geoblog.pl    przedsiebie    Podróże    Ameryka Środkowa i Gibraltar, 2014    cały dzień pod górę
Zwiń mapę
2014
25
paź

cały dzień pod górę

 
Gwatemala
Gwatemala, Quetzaltenango
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11915 km
 
Jak szaleńcy, znowu wstalismy po 6 rano. Byliśmy lekko zestresowani, bo wczoraj wieczorem właścicielka hotelu odradzała nam wejście na wulkan. Powiedziała, że turyści często napadani są przez miejscowych oprychów podczas drogi na wulkan. Najlepiej wziąć przewodnika z policją i razem z nimi iść na szczyt. Kurde, nie lubimy chodzić z przewodnikami pod dyktando, choć zazwyczaj to bardzo mili ludzie i taką mają pracę. I jeszcze jakiś policjant w obstawie... Pół wieczoru siedzieliśmy w internecie i szukaliśmy informacji czy ktoś został napadnięty. Generalnie z opisów wynikało, że ludzie słyszeli o tym, ale nikt nie ucierpiał z piszących relacje. Postanowiliśmy więc iść sami. Przed 7 już złapaliśmy busika na Terminal Minerwa, a potem chickenbusa do Liano del Pinal. Przed 8 juz byliśmy na szlaku.... Taaa na szlaku to zbyt szumna nazwa. Była to ścieżka mniej lub bardziej wydeptana pod górę. Oczywiście zero jakichkolwiek oznaczeń. Na początku drogi spotykaliśmy lokalesów i mogliśmy się spytac czy to właściwa droga. Zaczęliśmy ulegać pewnej psychozie, że na pewno ktoś się tu czai, aby na nas napaść. Z jednej strony chcieliśmy spotkać kogoś na drodze, z drugiej mieliśmy małego staracha, czy nie będą chcieli zajrzeć nam do portfela i jeszcze głęboko w oczy. Muszę przyznać że mało komfortowo szło się pod górę, ja jeszcze na dodatek miałam problemy z żołądkiem i nie wiem czy powodem było śniadanie zjedzone w biegu czy wysokość.
Wspinaliśmy się coraz wyżej i mogliśmy tylko zagadać krowy w którą stronę iść. Co chwile ścieżki się rozchodziły. Pojawiły się nawet dwie strzałki wysprejowane na kamieniu, ale czy na pewno prowadzą one tam gdzie my chcemy iść? Dość wysoko spotkaliśmy przewodnika z parą, którzy schodzili z góry. Potwierdził że idziemy dobrze. I wtedy po raz pierwszy zgubiliśmy drogę, tzn. poszliśmy źle wybraną ścieżką. Ponad godzinę przebijaliśmy się coraz bardziej zarośnięta ścieżką przez najprawdziwszą dżunglę. Wreszcie uznaliśmy że to nie jest ta droga. Wtem zza zakrętu wyszła tak samo zakręcona jak my, para Francuzów. Podyskutowaliśmy czy to jest właściwa trasa, i w sumie oni uznali że idą dalej, a my uznaliśmy że zawracamy do miejsca w którym nie byliśmy pewni czy iść w lewo czy w prawo.... Wrócilismy. Dobra godzina w plecy... Tym razem trzeba było wybrać drogę w prawo i tam poszliśmy i spotkalismy przewodnika z grupą. Powiedzieli że droga jest właściwą. Niestety przy kolejnym rozstaju dróg chyba znowu źle wybraliśmy, bo pomimo strzałki po dobrych 30 min uznaliśmy, że zawracamy, bo droga za bardzo odbijała od kierunku i nie było na niej śladów ludzi. Kolejna godzina marszu bez sensu....najgorzej że to wszystko jest raz z góry raz pod górę. W końcu widzieliśmy przez chwile przed nami wulkan Santiaguito, wciąż aktywny. Niestety niebo błyskawicznie zaciągnęło się chmurami i tyle go widzieliśmy. Wróciliśmy do rozstaju dróg, poszliśmy w lewo. Prawdopodobnie doszliśmy do punktu widokowego, ale nie jesteśmy pewni. Straciliśmy dwie godziny i uznaliśmy, że na szczyt Santa Maria nie wejdziemy bo zabraknie nam czasu, zresztą morale też nam trochę opadło. Zjedliśmy drugie śniadanie, z nadzieją ze niebo się przetrze. Niestety. Wszystko nadal tonęło w chmurach. Ja już nie wiedziałam czy płakać czy śmiać się. Tyle godzin wspinaczki i nic nie widać. Posiedzieliśmy, ponarzekaliśmy na brak szczęścia dzisiaj i uznaliśmy że wracamy. Nie wiem gdzie popełniliśmy błąd, tym bardziej że czytaliśmy że turyści czasami wchodzą tam w nocy, aby obejrzeć wschód słońca. Nam się za dnia nie udało więc szacunek dla tych którzy trafią nocą na szczyt. Jedno to kondycja, ale drugie to odnaleźć szlak. Kurde, jest mi przykro, bo naprawdę walczyliśmy do końca. No ale trudno, nie udało się. Nadal pozostaje nam oglądanie fotek wulkanów na internecie. Po drodze jeszcze wlazłam w kupe krowy, zaliczyłam wywrotkę i kilka ślizgów kontrolowanych.... Zabawa na całego. Powrót do Liano de Pinale minął już bez przygód.
Nikt na nas nie napadł, nie wiemy czy to plota, aby brać przewodników, czy tak jest naprawdę. Może teraz nie rabują bo mało turystów na szlaku i nie chce im się czekać? Czytaliśmy na necie że niektórym udało się wejść bez przewodnika na szczyt. Ja zazdroszczę lekko i mocno gratuluję, bo to nie jest to bułka z masłem. Sami dzisiaj się o tym przekonaliśmy.
Wrocilismy do miasta zmęczeni i w niezbyt dobrych humorach, z bolącymi głowami, a ja z żołądkiem na bakier. Trzeba będzie to przełknąć, ale za chwilę. Zaszlismy na obiad do niepozornej knajpy o nazwie Mana niedaleko naszego hotelu - na 15 AV pomiędzy cale 3, a cale 2. Na pocieszenie zjedliśmy po steaku (ja uznałam że albo mi się polepszy albo pogorszy) dziś nie chcemy tortili, mieliśmy ochotę na inne smaki. Właściciele przemili, wysłuchali naszych gorzkich żali. Sami opowiedzieli nam podobną historię, jak wchodzili na wulkan i też utonęli w deszczu i chmurach. Trochę nas to pocieszyło, a dobre jedzenie było jeszcze balsamem na duszę.
A w naszym hotelu nadal jesteśmy jedynymi gośćmi. Cicho wszędzie, głucho wszędzie i nie ważne która godzina. Wielki hotel i tylko my. Dziwne uczucie.

Info dnia:
- dobra knajpa, steaki w ofercie, Mana na 15 AV pomiędzy cale 3 a 2 cale, właściciele mówią po angielsku
- papaja 10q
- woda 2 l dziś 6q
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (4)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (4)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2014-10-26 12:13
Bardzo dobry opis wyprawy- oddaje wysiłek,grozę i rozgoryczenie . Czasem tak bywa ,że trzeba się poddać...
 
dzięcioł
dzięcioł - 2014-10-26 16:58
Kurczę! Tak sobie myślę, że łatwiej znieść, jak się człowiek odrobinę zagubi tysiące kilometrów od domu, bo to znaczy, że jednak gdzieś dotarł. Gorzej, jak trzy kroki od domu, co coraz częściej mi się zdarza ;)
A tak serio - przepadam za Waszą rzetelnością dokumentacyjną, za każdym zdjęciem oraz za rozwianym włosem Adriana, o!
 
ola-fasola
ola-fasola - 2014-10-27 22:11
Kochani szacuneczek,tyle przeczlapaliscie i to jeszcze pod gore;)
 
przedsiebie
przedsiebie - 2014-10-30 16:39
Zula, dziękuję. Ale nie jest to miłe uczucie by poddac sie.
Dzieciol... tak rozwiany włos to bezcenny widok. A swoja droga to może tez powinnas kupic kompas.
Ola, jaki szacunek, słabo nam poszło.
 
 
przedsiebie

Ania i Adrian
zwiedzili 39% świata (78 państw)
Zasoby: 636 wpisów636 1292 komentarze1292 4444 zdjęcia4444 14 plików multimedialnych14
 
Nasze podróżewięcej
02.11.2019 - 15.12.2019
 
 
11.12.2018 - 30.01.2019
 
 
31.10.2017 - 15.12.2017