Co za szczęście dziś, nigdzie nie musimy się spieszyć, bo autobus do Gwatemali mamy o 14. Rano leniwe śniadanie, internet i spacer po centrum. A tam festyn. Kramy, sklepiki i konkurs na najładniejszy dywan z trocin... Cuda dzieciaki robią. Jak dodamy fotki to zobaczycie. Leniwy spacer, porobiłam trochę zdjęć, wypiliśmy kawę i poszliśmy na terminal naszego przewoźnika. Trafiliśmy na autobus dywanowy tj. w środku cały obity starym dywanem z zapachem lekkiej stęchlizny. I tak był to najlepszy autobus jakim jechaliśmy. Droga zleciała nam bez sensacji i rewelacji tym bardziej że prawie cały czas jechaliśmy autostradą z górki, aż uszy zatykało. W stolicy czekalismy godzinę na kolejny autobus do Santa Elena. I wtedy to szczęki nam opadły, bo podjechał autobus "all inclusive" czyli w pakiecie: nie spocisz się, bo kierowca klimę nastawia na maxa, nie wyśpisz się bo muza napieprza przez całą noc, prawie na cały regulator, możesz zjeść - bo są na to przewidziane postoje.... Adrian jeszcze na dodatek miał zepsute siedzenie i jak kierowca dodawał gazu to siedzenie rozkładało się do leżenia, jak hamował - składało do siedzenia..... A był to autobus pierwszej klasy. Okazuje się, że nasze wyobrażenia minęły się z rzeczywistością dość mocno. W końcu autostrada się skończyła, a my ubrani we wszystkie ciepłe ciuchy czekaliśmy na koniec podróży jak na zbawienie...