4:40 zadzwonił budzik... Niestety poniosło nas jak kupowaliśmy bilet do Belize i wybraliśmy opcję najwcześniejszą. Coraz sprawniej idzie nam pakowanie na szybko, ale nie lubimy tak wcześnie zrywać się z łóżek ( a kto lubi?). Znowu trafiliśmy na naszego ulubionego przewoźnika, ale tym razem autobus był w lepszym stanie. Granicę przekroczyliśmy bez problemu. Aby nie było za słodko, okazało się że autobus nie zajeżdża do Belmopan, może nas wyrzucić na krzyżowce. Świetnie, wczoraj byliśmy zapewniani że zajezdża, ale dziś jest dziś i nie ma co myśleć o wczoraj. Wysiedliśmy na krzyżówce, jak na złość zaczął padać deszcz. Nawet nas to wszystko zaczęło bawić, bo jak inaczej reagować na takie sytuacje? No najlepiej zacząć sobie robić z tego jaja.. Nauczyliśmy się, że najlepiej śmiechem rozładowywac taki stres i napięcie. Wiadomo że nie jest to sytuacja komfortowa i można się zagotować ale co nam to da, przyjechalismy tu na odpoczynek, a nie na wojnę. Po dłuższej chwili, na szczęście, złapaliśmy lokalny autobus do stolicy, więc dramatu nie było. Na dworcu okazało się że autobus mamy za 30 minut, ale musieliśmy wymienić pieniądze. I tu zaczęły się małe schody. W banku o euro słyszeć nie chcieli, a nawet zachowywali się tak, jakby pierwszy raz słyszeli o takiej walucie. Prowizja za wymianę $ czy € wynosiła 75$, czyli przy wymianie 100 dostalibysmy 25!! Adrian prawie dostał zawału. Na szczęście okazało się, że jeśli cokolwiek kupimy w sklepie to wydadzą nam w $ Belize, po normalnym kursie (2:1). W rezultacie pewien właściciel apteki wymienił nam kasę. Autobus zdążył odjechać, kolejną godzinę przesiedzielismy na dworcu.
Kupiliśmy bilet do Independence, a potem wzieliśmy wodną taxi (a raczej publiczny wodny autobus) do Placencia i tak oto znaleźliśmy się w tym rajskim zakątku po 10 godzinach w drodze. Acha, autobus był z klimą naturalną tj. z przeciągiem na wszystkie okna i o dziwo nie było nad kompletu, ale to chyba taki kraj.
Belize jest.... Hmm.. kompletnie inne niż Gwatemala. Wszyscy są bardzo wyluzowani, nie spieszą się kompletnie, mówią po angielsku. Na drogach prawie wcale nie ma ruchu, a ludzi na ulicach też za bardzo nie widać. Co za kraj.
Placencia to miejscowość nad morzem Karaibskim, bez tłumu turystów, z jedną ulicą wzdłóż wioski. To kolejny koniec świata na naszej drodze. Śpimy w hostelu na plaży i tak naprawdę to nic więcej dziś do szczęścia nie potrzebujemy.