Geoblog.pl    przedsiebie    Podróże    Ameryka Środkowa i Gibraltar, 2014    zapowiadał się piękny dzień
Zwiń mapę
2014
31
paź

zapowiadał się piękny dzień

 
Honduras
Honduras, San Pedro Sula
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 12591 km
 
Dziś rano powiedziałam, że zapowiada się piękny dzień, no niestety tylko się tak zapowiadał. Co kilka godzin mieliśmy niezapowiedziane zwroty akcji i wystawiani byliśmy na próbę...
Słoneczny poranek potęgował nasz żal, że musimy opuścić Placencje. Wiemy jednak, że czeka na nas kolejna przygoda... Poszliśmy do portu, bo mieliśmy wykupiony stateczek do Hondurasu. Na miejscu okazało się, że statku nie ma i nie będzie, a nikt z informacji turystycznej, gdzie kupilismy bilety nas nie poinformował, choć wiedzieli gdzie śpimy... Poznany na nabrzeżu pan, emeryt z Ukrainy (tzn. pracował w USA ponad 25 lat) zaryzykował stwierdzenie, że statek nie przypłynie bo kapitan chciał się zabawić w Helloween... A w Hellowen anioły walczą z diabłami. Czy miało się to sprawdzić? Kto to wie...
Razem z naszym sąsiadem z hotelu, poszliśmy do info turystycznej po zwrot pieniędzy za bilety. Okazało się że statek ma awarię silnika. Więc biegiem na drugą przystań, aby wodnym taxi przeprawić się do Independence. Tam zlapalismy autobus do Punta Gorda. Piątek, przed weekendem, chickenbus zapchany po kokardę, prawdziwe trudy podróżowania... W Punta Gorda znowu biegiem na przystań aby złapać łódkę do Puerto Barrios... Złapalismy się na wolne miejsca o 14, na 13-stą nie było miejsc. Wg naszego wcześniejszego planu o tej porze mieliśmy być właśnie w Hondurasie.... życie... Zjedliśmy obiad na ulicy, ja z wielka nadzieją, że moja ewentualna choroba morska zapomni o mnie...
Szybka odprawa i... Oczom naszym ukazał się niespodziewanie duży sklep wolnocłowy i niespodziewanie mała łódka, a nie statek, którym mieliśmy płynąć do Gwatemali. Trochę mała, jak na moje oko, no ale cóż. Łódkę załadowano jeszcze worami ryżu, konserwami, kartonami różnej wielkości i innymi tobołami. Potem wsiedli pasażerowie, załadowano nasze bagaże.... I wtedy zaczął padać deszcz.... Każdy rząd pasażerów dostał czarną foliową płachtę do przykrycia w celu ochrony od deszczu i fal.... My siedzieliśmy z parą z Gwatemali i momentami było bardzo wesoło. Raz pod płachtą, a raz nad nią... Łódka motorowa płynęła naprawdę szybko, (coś jak RiB) co jakiś czas zalewaly nas fale, szczególnie tych którzy siedzieli przy burcie ( Adrian)... Twarze nas piekły od zacinajacego deszczu. I znowu pod worek, jakby pod namiocik, a potem znowu na powietrze i tak przez 1,5 godziny... Dobrze że woda jest ciepła, w końcu to Karaiby. Ja nie jestem fanką sportów wodnych, tym bardziej w taką deszczową pogodę. Ale co zrobić jak tak pokierował nas los? Wreszcie dopłyneliśmy, rozczochrani, z wypiekami na twarzy, nieźle przemoczeni pomimo czarnego wora na głowie... Wciąż lał deszcz. Zaczęliśmy zastanawiać się, czy nie zrezygnować dziś z Hondurasu i obrać inny kierunek, bo było juz po16-tej, a my wciąż w ciemnej d....... Uznaliśmy ze ryzykujemy i jedziemy dalej. Był z nami nasz sąsiad, nazwany przez nas dziadek i doczłapal się chłopak z Kanady, nazwany przez nas Młody. W czwórkę raźniej, więc damy radę. Po szybkich formalnosciach paszportowych złapalismy busika (chyba on nas złapał bardziej) do Hondurasu. PAN wyjątkowo niemiły, najpierw powiedział cenę 50 q za osobę, a potem zmienił na 60....(8$) Zapakowaliśmy się przemoczeni jak cholera i ruszyliśmy na granicę. Jechaliśmy godzinę, potem trelemorele z paszportami, mała wymiana kasy po złodziejskim kursie i w Hondurasie znaleźliśmy się o godzinie 18.... Granica została zamknięta, jest ciemno jak... a my znowu zmokliśmy i zatrzymaliśmy się pod wiatą z jedzeniem, w towarzystwie paru przygranicznych cwaniaków chętnych do pomocy (za grubą kasę) oraz kilku psów pod stołem. Taaa, rano zapowiadał się piękny dzień.... Ulewa nie ustaje, a my siedzimy i kombinujemy co zrobić i jak wyjechać w stronę jakiejkolwiek miejscowości, bo tu nie ma nawet pół hotelu. Nie ma juz żadnego transportu. Kiedy zamyka się granicę wszystko wokół zamiera, do kolejnego świtu i otwarcia granicy. Nie lubię po nocy przekraczać granic w takich krajach, bo potem jest różnie, powiedzmy że jest mało sympatycznie. Siedzimy, myślimy, gadamy, deszcz leje, kolejni ciekawi podchodzą i podpytują... W Hondurasie nie ma zbyt wielu turystów, więc stanowimy nielada atrakcję. Nagle pojawił się chłopak, który mówił po angielsku i zaproponował że zawiezie nas do San Pedro Sula za 15$\os. Hmmm, jechać nie jechać, cholera wie co robić. Uznaliśmy ze jesteśmy w czwórkę, więc będzie raźniej, zresztą inna alternatywa nie pojawiła się. Kierowca pożyczył auto od kolegi (!) , zabrał ze sobą innego jeszcze towarzysza i ruszyliśmy, z czego nasza czwórka na tylnim siedzeniu, powyginani w paragrafy, czyli w tzw. "pozycji prawniczej"... Przy okazji muszę przyznać że nasze turystyczne ciuchy sprawdziły się, bo co zmokliśmy, to w tym klimacie szybko wysychaliśmy. W przeciwieństwie do naszych towarzyszy odzianych w bawełniane koszulki i.. o zgrozo! w dżinsy.
Po 2 godzinach dojechalismy, ale jak na złość nie mogli znaleźć hotelu, który dziadek miał z polecenia. Kierowca i jego kolega okazali się bardzo mili i pomocni i naprawdę nam pomogli dzisiaj. Jesteśmy im szczerze wdzięczni. Wymęczeni, przemoczeni, dotarlismy do Hondurasu, ale ważne że udało nam się opuścić granicę.... Trochę na siłę jechaliśmy przed siebie, ale czasami tak jest, że jest cel i chcemy go osiągnąć, trochę pomimo wszystko, trochę za wszelką cenę, a potem tak naprawdę to nie ma odwrotu, trzeba być konsekwentnym, bo powrót jest jeszcze bardziej skomplikowany niż droga przed siebie. Na szczęście spotkaliśmy dobrych ludzi i wszystko dobrze się skończyło. Pomimo całej skomplikowanej sytuacji mieliśmy w sobie dużo spokoju. Był stres, ale motywujacy do działania, nie było paniki. Wiedzieliśmy że musimy wyjechać w stronę jakiegoś miasta, kierowca wyglądał na dobrego człowieka.... Parę razy w głowie kiełkowały nieśmiało myśli rodem z filmów sensacyjnych, ale szybko tłumiliśmy je w zarodku. Czasami w głowie człowiek potrafi sobie zgotowac większe piekło niż jest w rzeczywistości. Dziś zapowiadał się piękny dzień. Nie był piękny, był deszczowy, z niezapowiedzianymi zwrotami akcji, ale był to szczęśliwy dzień i to jest najważniejsze. Razem z naszymi towarzyszami podróży dotarlismy do celu. Anioły dziś wygrały...

Info dnia:
-opłata wyjazdowa z Belize -37,5$b/os
- opłata wjazdowa do Hondurasu -3$US
-łodka PG- PB 50$B
-Jim Bean 1l - 12$US ( wolnocłowy)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (6)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2014-11-02 10:40
Ciężko było ...ale z Aniołami!
 
przedsiebie
przedsiebie - 2014-11-03 03:02
Zula, trochę tak...
 
Kalina
Kalina - 2014-11-03 08:50
Zula- trzymam równiez kciuki:) sukces jak dobiegnie to dam znać;) A co do dyskrecji na blogu- zawsze na koniec orki moge wstawic fote figury Dżoany Krupy i ,że chodziło mi -500 g wagi..... (ale mnie poniosło):))))Aniu przepraszam za prywatę na tak intelektualnej Twojej uczcie !!
 
Kalina
Kalina - 2014-11-03 08:52
A po deszczu jest słońce:))) Chyba ,że się chmura uprze:(czytam dalej :)))
 
przedsiebie
przedsiebie - 2014-11-04 02:04
Kalina, pisz co chcesz, tylko bądź. ... a my w przerwie na pisanie bloga trzymamy kciuki :***
 
zula
zula - 2014-11-10 07:27
@Kalina wspierajmy się a sukces będzie widoczny!
Mój jest - zaczęłam "marszować"choć w Bydgoszczy a to już coś. Na siłownie nie pójdę bo bym się rozsypała :-))))
 
 
przedsiebie

Ania i Adrian
zwiedzili 39% świata (78 państw)
Zasoby: 636 wpisów636 1292 komentarze1292 4444 zdjęcia4444 14 plików multimedialnych14
 
Nasze podróżewięcej
02.11.2019 - 15.12.2019
 
 
11.12.2018 - 30.01.2019
 
 
31.10.2017 - 15.12.2017