Dziś cały dzień spedzilismy w busie. Kupilismy bezpośredni przejazd z biura turystycznego (tu rzecz raczej niespotykana- w Gwatemali to powszechne zjawisko), dzięki czemu zaoszczędziliśmy naprawdę dużo czasu. Wstaliśmy po 5 by wyjechać o 6. Niestety kierowca miał wielkiego luza i ruszyliśmy dopiero przed 7... Z jednej strony fajnie, że nie żyje się tu z zegarkiem w ręku, ale wkurza mnie to trochę, bo mogliśmy pospać godzinę dłużej, aby nie zrywać się o 5 rano. Później wyjechaliśmy to i później dojedziemy. Oby nie po zmroku.
Tym razem podróż mamy komfortową. 10 osób w busie, Klima, Wi-Fi... Pierwszy raz zafundowaliśmy sobie taki przejazd. Jedyne co stresuje to styl jazdy na drogach, bo nie ważne czym się jedzie i tak trzeba wyprzedzać na trzeciego.
Kolejny raz przekroczyliśmy granicę z Hondurasem. Jakieś inne tu procedury niż tydzień temu na innym przejściu granicznym też z Hondurasem. Więcej papierów do wypełnienia, dają jakieś karteczki, które przy opuszczaniu przejścia trzeba oddać. Dla nas to kompletnie niepotrzebna papierologia. Czasami zastanawiamy się, czy ktoś te kwity czyta, przegląda, archiwizuje? Mieliśmy nawet lekkiego stresa, bo chcieli nam na granicy z Nikaragua mierzyć temperaturę, czy aby nie mamy gorączki i pewnie Ebola..a może Jabola?.. Normalnie strach, co by z nami zrobili gdybyśmy mieli np. temperaturę. Nie wbili nam pieczątki do paszportu ani w Salwadorze, ani w Nikaragui. Nadal jesteśmy w Unii 4 krajów Ameryki Środkowej.
Przejścia graniczne na pewno mają pewien urok. Od świtu do zmierzchu tętnią życiem, aby w nocy przestać funkcjonować. Jako biali jesteśmy bardzo szybko namierzani przez cinkciarzy, z kieszeniami i rękoma pełnymi kasy. Kursy na granicach bywają różne, generalnie mniej lub bardziej złodziejskie, choć i zdarzają się perełki (z Hondurasu do Salwadoru). Nie ma znanych przez nas oficjalnych kantorów wymiany walut. Na granicy z Nikaraguą był bank, ale zamknięty, był bankomat - nawet czynny i nie było ani jednego cynkciarza...
Każdy na granicy chce zarobić, nie zawsze uczciwie. Wielu chce pomóc, nie zawsze bezinteresownie... Mnie przeraża ilość dzieci które kręcą się w poszukiwaniu łatwej kasy.
El Salvador podobał nam się bardzo. To kraj godny polecenia. Ceny są niskie, ludzie nie są natarczywi, są wręcz szczerze pomocni i przyjaźni. Jedzenie też nam smakowało, pampusy na pewno są smaczniejsze niż suche tortille. Transport publiczny jest baaaaardzo tani, a drogi (dla Polaka), do przyjęcia. Eh... El Salvador, żegnamy ten kraj z żalem.
Jesteśmy już w Nikaragui, w Leon, bardzo ładnej miejscowości położonej w bliskiej odległości od kilku wulkanów. Mieszkamy w bardzo przytulnym hotelu o dziwnej nazwie Guardabarranco ( to nazwa ptaszka, symbolu narodowego), nazwa nie do zapamiętania. Dojechaliśmy przed 18-tą, ale już po zmroku. Na szczęście nie było problemu ze znalezieniem noclegu, nadal chyba jest niski sezon. Nikaragua przywitała nas piekielnym upałem i wciąż, pomimo późnego wieczora jest bardzo ciepło. W związku z gorącym klimatem mamy zimną wodę w łazience, to takie typowe.... Im cieplej na zewnątrz, tym zmniejsza się prawdopodobieństwo wystąpienia ciepłej woda w kranie. My już mamy swoje sposoby na kąpiel: kanisterek po wodzie 1 galon (3,8l), grzałka do środka i kąpiel gotowa. A jak się chce to zawsze można wziąć zimny prysznic, historia zna takie przypadki, czasami tylko zęby trochę za mocno przygryzamy. Jak to mówią u nas w kraju: zimna woda zdrowia doda.... A propos, sezon "morsów" rozpoczęty, bo przecież liczą się nasze listopadowe kąpiele, czyż nie?
Info dnia:
-Waluta: cordoba, 26C- 1$
-Nocleg hostel Guardabarranco- 20$, polecamy
-Kolacja na ulicy ( rynek starego miasta)- 75C\ osoba
- rum 5 letni, 1 l - 150C
-oplata wjazdowa do Hondurasu 3$
- oplata wjazdowa do Nikaragui 12$