Opuścilismy Leon z lekkim żalem i wciąż pod wrażeniem wczorajszego dnia. Taxi pojechaliśmy na dworzec autobusowy, gdzie kierowca wysadził nas przed długą kolejką i powiedział, że stąd odchodzą autobusy do Manangui. Postaliśmy, nic się nie dzieje, postaliśmy, nic się nie rusza, trochę nerwowo zaczęliśmy stawać z nogi na nogę. Jak to? nic nie jedzie do stolicy? Adrian poszedł na rozeznanie terenu. Okazało się, że z drugiej strony terminalu stały autobusy, a my byliśmy w kolejce do mini busów zwanych tu U.C.A (czyt. La looka). Skomplikowane to, nawet dla nas. Autobus prawie pusty, pełny kultur, miejsca siedzące, a tam koleja, naprawdę nie wiemy dlaczego. Ale pewnie taksówkarz chciał dobrze.
W stolicy szybka przesiadka w taxi aby dojechać do metrocentrum, skąd odchodzą busiki (UCA) w kierunku Masaya. W dużych miastach bardzo często jest kilka dworców aby autobusy nie musiały przebijać się przez miasto i korki. Często jest tak, że przesiadka jest na innym dworcu niż ten, na który dojechaliśmy.
Zdażylismy zakupić tylko wodę i małą colę i dalej w drogę. Niestety, tym razem Pan biletowy był mało rozgarnięty. Powiedzieliśmy, że chcemy wysiąść przy Parku Masaya, na 23 km.... Pokiwał głową, a i tak zrobił swoje, czyli nie powiedział kiedy wysiąść. Na szczęście zauważylismy tabliczkę parku i narobiliśmy lekkiego rabanu. A i tak musieliśmy przejść kawałek drogi do parku...
Przy wejściu oczywiście była ochrona, pracownicy parku i jak zwykle wszyscy bardzo pomocni. OOo, nawet ktoś mówił po angielsku. Załatwiliśmy nocleg przy muzeum, na campingu. Nie jest to jednak camping o jakim myślimy, tylko plac zabaw przy muzeum, ha ha... Nie ma wody, toalety, prądu... Muzeum zamykane jest o 17 i wtedy znikają za drzwiami wszelkie udogodnienia, np. toaleta... Z myciem damy radę, a z innymi tematami też.
O 15, ostatnim transportem z parku, pojechaliśmy pod wulkany. Od bramy mozna dojechac na wulkan busem, 3 kursy dziennie, cena 100C\os, można też przejść 6 km lub łapać autostopa.
Muszę przyznać, że robi to wrażenie, kiedy czyta się o groźnym wulkanie, którego ostatnia erupcja była w 2001 r., a potem okazuje się, że na kraterze jest parking i można podjechać samochodem...
Wulkan Masaya jest nieaktywny, pozostał wielki porośnięty drzewami krater, można go obejść dookoła. natomiast wulkan Nindiri jest wyjątkowo czadowy, i cały czas emituje tony toksycznego dymu, czuć w powietrzu siarkę, która naprawdę dusi i pali w oczy, jeśli tylko zmieni się kierunek wiatru. Jeszcze na dodatek posiada kilka kraterów. Najpierw było nam do śmiechu, że tak się kopci, ale jak zawiało w naszą stronę, to było już do płaczu, a łzy same płynęły z oczu i mieliśmy wrażenie że zaraz się udusimy z tego smrodu. W zależności od kierunku wiatru punkt widokowy z krzyżem jest otwarty lub zamknięty i można na nim przebywać tylko kilka minut ( zresztą więcej się nie wytrzyma). Krzyż postawili dawno temu Hiszpanie, w XVI w., aby wystraszyć złe moce, które mieszkają w samym kraterze...( oczywiście wg wierzeń).
Na wieczór kupilismy jeszcze nocne zwiedzanie z przewodnikiem. Dzięki temu weszliśmy na punkt widokowy, który dla nas otworzyli ( późno wieczorem zmienił się kierunek wiatru), zwiedziliśmy dwie jaskinie w których mieszkają nietoperze, dziesiątki, setki nietoperzy.... A potem, już w zupełnych ciemnościach mogliśmy zajrzeć do krateru, od innej strony niż jest parking i w którym było widać płomienie, wybuchające gazy o różnej sile i natężeniu (aktywność wzrasta od ostatnich dwóch lat). Jaskinie powstały w wyniku erupcji wulkanu, kiedy lawa zalewała okolice . Nietoperzy jest cała masa, na głowach mieliśmy kaski, więc obyło się bez demonizowanego wkręcenia we włosy. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy w jednym miejscu tylu nietoperzy i to jeszcze na wyciągnięcie dłoni. Ślicznosci..... Niestety zdjęć nie zrobiliśmy, bo szkoda sympatycznych wampirków, a i bez flesza nic nam by nie wyszło.
Sam dojazd do wulkanu przypomina sceny z filmu o zagładzie życia na ziemi. Kilometry kwadratowe pokryte są tylko lawą i niezbyt bujną roślinnością. Nawet żyjące tu zwierzęta, głównie ptaki, musiały przystosować się do tak trudnych warunków do życia, kiedy wszystko wokół pokrywa siarka, a w powietrzu unoszą się mniej lub bardziej toksyczne gazy ( dziennie eksmisja trujących gazów wynosi od 500 do 3 000 ton !!!! To jeden z najwiekszych naturalnych trucicieli na świecie).
Wulkan ten jest jednym z najbardziej aktywnych na ziemi i jest jak cykajaca bomba z opóźnionym zapłonem. Jak przypcha się tylko krater, to na zasadzie wzburzonej butelki coca coli, wybuchnie. I najbardziej zadziwiające jest to, że tak łatwo można dostać się w to miejsce, aby zobaczyć ten cud, czy tez przekleństwo. Na dwóch wulkanach - Masaja i Nindiri jest kilka kraterów różnej wielkości. Po horyzont widać różne inne dymiące się miejsca, przypomina to krajobraz po wojnie światów.
Ta dziura w ziemi naprawdę robi wrażenie. Kiedy dym leciał z mniejszym nasileniem, widać było niższą cześć krateru. Bardzo się cieszymy że widzieliśmy też ogień w nocy w kraterze. Każdy marzy o płynącej lawie, ale jakoś nie udało nam się na nią trafić.
Wieczorem w kompletnej ciemności siedzieliśmy przed namiotem, podziwialiśmy niebo pełne gwiazd, słuchaliśmy cykad. O 22-giej było 28 st. Celsjusza, czyli nawet w nocy letnie temperatury. Jesteśmy pod wrażeniem że śpimy tylko 5 km drogą od wielkiego krateru czynnego wulkanu. Dodatkowo zaskoczył nas brak obecności komarów, a ptaki umilały nam wieczór, a potem jeszcze wczesny poranek.
Późnym wieczorem odwiedził nas, na naszym placu zabaw, ochroniarz z bronią który coś nam tłumaczył tzn. usiłował wytłumaczyć. Tak naprawdę to mógł nam powiedzieć wszystko, ale my nic nie rozumieliśmy, a on nie znał ani jednego słowa po angielsku. Wysłuchaliśmy go, pokiwaliśmy głowami no i poszedł sobie.
Info dnia:
- wejście do parku 100C\os
- camping 100C \2 os
- wycieczka nocna 10$\ osWszystkiego najlepszego Polacy, z okazji święta niepodległości!!