Co to za urlop, kiedy trzeba wstać o 4:15? Środek nocy to jest, wszędzie jeszcze ciemno. Jedyna zaleta, to temperatura na zewnątrz, nie ma jeszcze upału. Autobus mieliśmy o 5. Poszliśmy złapać taxi. Znowu lekkie zamieszanie z terminalem, z którego niby ma odchodzić autobus na granicę z Panamą. Wspólnymi siłami, razem z kolejnym doradcą i kierowcą ustalilismy to coś. Na szczęście okazało się, że pomimo niedzieli autobus jedzie i jest faktycznie o 5 rano. Jechaliśmy 8,5h na samą granicę. Nie było źle, ale przez tyle godzin można zacząć wariować. Ufff... dojechaliśmy do granicy. Kierowca wysadził nas przy budynku panamskim, musieliśmy się wracać aby załatwić formalności po stronie Kostaryki. Granica ta była nieco dziwna, jakby w środku miasteczka, na jednym ze skrzyżowań, bez wyraźnych oznaczeń. Wokół toczy się zwykłe życie, chodzą ludzie, a wokół rozsiane są budynki graniczne. Pani z "emigration" panamskiego dość mocno nas przepytała, bardzo chciała zobaczyć pieniądze na każdy dzień pobytu, tj. 200$ na nas dziennie. Karta kredytowa nie robiła na niej szczególnego wrażenia.... Potem jeszcze zaczęła wnikać w nasz powrotny bilet. Wyjątkowo mocno Pani była zaangażowana (ale grzeczna- nie to co w costarica), tym bardziej że przekraczalismy juz kilka granic i nikt za bardzo nie wnikał, w nic. Panama wita, a my dalej w drogę. Złapalismy busik do David ( godzina w drodze) potem przesiadka do autobusu w kierunku Almirante i kolejne godziny - tym razem cztery. Wysiedliśmy lekko otumanieni po całym dniu w drodze. Szybko znaleźliśmy hotel, niestety drogi, bo 25$ z klimą. Nic nie udało się obniżyć. Zresztą byliśmy na straconej pozycji, zmęczeni, wokół ciemno, nie ma co za bardzo wybrzydzać.
W planach mieliśmy pojechać do jeszcze jednego parku Corkovado, w Kostaryce. Niestety kilka dni temu zrobiliśmy rachunek sumienia i czasu, i okazało się, że nie damy czasowo rady. Zbyt trudno tam się dostać, a jeszcze trudniej wydostać. Uznaliśmy ,ze nie będziemy ryzykować i stresowac się. Od poczatku wiedzieliśmy że Kostaryka i Panama będą traktowane bardziej lajtowo i tak też się stało. Zostało nam raptem kilka dni, postanowiliśmy jechać na wybrzeże, ponownie od strony Morza Karaibskiego. Plany są po to, aby je zmieniać, ha ha. I dlatego właśnie wylądowaliśmy w Almirante, głównym porcie przeładunkowym bananów na cały świat. Bo tutaj wokół same fabryki sztucznych bananów, takich które jemy w Europie. Chociaż jabłka mamy prawdziwe i smaczne;-). Acha, nastąpiła zmiana czasu o 1h po przekroczeniu granicy.