Rano, tym razem bez zrywania się skoro świt, wstaliśmy, zjedliśmy śniadanie i popłyneliśmy łódką na Bocas del toro, jedną z wysp archipelagu.... Płynie się około pół godziny. Zaskoczyło nas polecenie kapitana, aby nałożyć kapoki, znaczy cywilizacja coraz bliżej. Dotarliśmy wreszcie na wyspę Colon, do Bocas del Toro. Samo miasteczko na pewno jest klimatyczne, luz, knajpy, rum, trawa która nie tylko rośnie, takie Bobowomarlejowo. Niestety uderza ilość śmieci na każdym kroku. Ooooo wróże tu świetlaną przyszłość, w takim tempie to Indie zostaną prześcignięte w kategorii "śmieciarz świata". Cholera, gdzie są władze tej wyspy, przecież ona żyje z turystyki, syf ponadprzeciętny, a trochę już widzieliśmy. Naprawdę szkoda, piękny zakątek świata, dla wielu może być rajem, a tu taka kupa śmieci... Postanowiliśmy że chcemy spać blisko plaży, ale w tym miasteczku to nie jest zbyt proste. Najpierw trzeba znaleźć plażę, a potem jeszcze nocleg.... Po dłuższym marszu dotarliśmy do plaży, niestety nie urzekla nas... Brudno, przy ulicy, bez palm. To gdzie są te Karaiby cholera jasna? Z noclegiem też słabo, 35$ za klitkę, choć blisko morza. Rozumieliśmy się bez słów, zbyt dużo kompromisów oczekuje od nas los, bo słaba plaża i nocleg do bani i to na Karaibach. Przeczytaliśmy w przewodniku, że po drugiej stronie wyspy jest plaża, hostel i jest to mniej popularna część. Z wielką nadzieją ruszyliśmy w dalszą podróż. Powiem kolokwialnie, gęba sama zaczęła mi się śmiać jak zobaczyłam gdzie mamy wysiąść... Na końcu świata, bo skończyła się droga. Po prawej morze, obok hostel i restauracja, wokół tylko palmy i las....niebieska woda... No wreszcie, znaleźliśmy Karaiby.
Warunki nieco spartańskie, śpimy w dormitorium, ale sami, zimna woda w prysznicu, prąd tylko wieczorem, płacimy za nas 33$, ale.... mamy morze pod nosem, nie ma tu innych czynnych hoteli, wokół kilka pięknych plaż i restauracja. Po 17 odjeżdża ostatni busik i wtedy nie ma już nikogo, tylko obsługa i my. Jest po prostu pięknie i spokojnie, uroczo i niesamowicie, cykady w nocy słychać i szum morza....
Zrobiliśmy wielkie pranie, (myślałam że nigdy nie skończy się wyciąganie brudnych ciuchów z plecka, a niby tak mało mamy). W tym temacie byliśmy juz w punkcie krytycznym. A potem poszliśmy na plażę, tak naprawdę to szliśmy przed siebie, brzegiem morza, w morzu.. Woda jest naprawdę ciepła, a jak wyjdzie słońce to kolor ma lazurowy. Dotarliśmy do plaży Estrella w lagunie na którą przypływają turyści i lokalesi łódkami z Drago. Kilka małych knajpek na samym brzegu, trochę ludzi, ale bez tłoku. Zjedliśmy pyszny wyspiarskim obiad, a później znowu spacer, szukanie orzechów kokosowych, pływanie, rozmawianie leżąc w wodzie i luzzzz...... A banan wciąż nie schodzi z twarzy....tj. uśmiech. Wieczorem siedzimy w naszej restauracji przy hotelu, na brzegu morza. Wieje ciepły wiatr, szumi morze, wokół ciemność i słychać tylko cykady. Tak, to są Karaiby, jakich szukaliśmy i które znaleźliśmy, dwa uparte baranki. Wreszcie wakacje.