Dodaliśmy brakujące zdjęcia, wreszcie udało nam się znaleźć kafejkę.
Pies który je kokosy spał dziś na moim pareo, które na dodatek zdjął sobie ze sznurka i nie przeszkadzały mu w tym klamerki. To wyjątkowy pies, dowiedzieliśmy się że zdarza mu się pływać z ludźmi na skuterze wodnym, na motocyklu, a jak ma ochotę to wypływa sam w morze...(już nie na skuterze).
Dziś nie mieliśmy szczęścia do pogody, bo początkowo spokojny deszczyk przerodził się w tropikalną ulewę. Z plażowania nici, spacer też nie wchodził w grę pomimo panującego ciepła. Zjedliśmy kokosa i zaczęliśmy się obawiać czy w taką pogodę uda nam się wydostać z Drago, ponieważ nie było dziś chętnych na przyjazd na tutejszą plażę. Po południu wreszcie przyjechał jakiś busik, uznaliśmy że jedziemy do Bocas, bo trzeba wydostać się stąd jeśli jest okazja. W mieście złapaliśmy taxi wodne do Almirante, znowu pół godziny z wiatrem we włosach i w deszczu. Mieliśmy jechać nocnym autobusem do stolicy, ale uznalismy ze z powodu braku pogody jedziemy do David, a potem pomyślimy co dalej. Cztery godziny zleciały w miarę szybko, musieliśmy znowu przejechać przez góry, cała droga to były serpentyny i jazda z górki i pod górę. W David zadecydowaliśmy że pojedziemy połowę drogi do stolicy i aby nie zarywać nocy wysiądziemy w Santiago. Po 23 byliśmy w Santiago. Mieliśmy problem aby znaleźć wolne miejsca w hotelu. W trzecim wreszcie się udało. O północy leżeliśmy już w łóżkach. Niestety ulewy zabrały nam dzień przeznaczony na plażowanie. Takie życie, choć i tak ostatnio pogoda była łaskawa.
Wyspa Colon nam się podobała, ale na pewno dlatego że nie byliśmy w mieście tylko że spaliśmy w Dragon, na końcu świata. Nie ma tam plaży idealnych z obrazka i nam to nie przeszkadzało. W Bocas przytłaczająca była ilość śmieci na ulicach. Dziwne to jest tym bardziej, że w Panamie są kosze na śmieci i widać że ktoś sprząta. W takim miejscu to wszystko było co najmniej dziwne.