Camping w Plettenberg Bay to naprawdę wysoka jakość za uczciwą cenę. Pole jest wielkie ale nikt nie siedzi nikomu na głowie. Jest czysto, ciepła woda, pralki, trawa jest jak najdroższy dywan i jest podlewana w miarę możliwości, właściciele są bardzo mili i pomocni, laguna za płotem, a ocean kawałek dalej. od początku spimy tylko na campingach i nigdy nie wiemy co nas czeka, generalnie jesteśmy mile zaskoczeni ale możemy już porównywać miejsca w których byliśmy. Ten camping polecamy.
Dziś przejechalismy Garden Route do końca. Jest tu naprawdę co robić. Góry iocean,parki narodowe, nawet szlaki rowerowe. Zajechalismy na chwilę odpoczynku do Wilderness, urocze senne miasteczko nad Oceanem z wieloma hotelami pensjonatami ale bez tłoku. Skusilismy się na pizzę z pieca. To jest danie które chyba można zjeść na całym świecie tylko można się z dziwić co zostanie nam podane bo nie zawsze jest to pizza jaką znamy. Tym razem nie rozczarowalismy się.
Nie mieliśmy w planach dokładnie gdzie zatrzymamy się na nocleg a że kierowca lewostronny miał dobry humor i dobrze się jechało to dojechalismy do L' Agulhas. Jest to najdalej na południe wysunięty punkt Afryki. Skończyła się droga i dalej już jechać nie mogliśmy. Może i dobrze bo nie wiem gdzie byśmy dojechali. Dziś znowu jechalismy przez dziesiątki kilometrów bez miast, wokół były tylko pastwiska i pola uprawne. Co jakiś czas była brama z wjazdem na farmę i tabliczka informująca do kogo należy. Często znajdowała się tam też tablica informująca o tym że właściciel ma broń i użyje jej w przypadku nieuzasadnionego wtargnięcia na jego teren. RPA to niewyobrażalnie wielki kraj i chyba w większości znajdują się tam tereny rolnicze. Niesamowite jest to że wszystko jest ogrodzone. Nie ważne czy jest to farma która ma setki hektarów czy park narodowy. Producenci drutu kolczastego na pewno kręcą tu niezłe lody. całe RPA jest ogrodzone i podzielone setkami tysięcy ogrodzeń i płotów. Tu chyba każdy kawałek ziemi ma swojego właściciela.
Zawsze myslalam że Przylądek Dobrej nadziei w Cape Town, to jest najdalszy punkt a przy okazji podróży do RPA okazało się że to Przylądek Igielny .Dla nas to cudowne, piękne, magiczne miejsce, to miejsce gdzie mieszają się wody dwóch oceanów Indyjskiego i Atlantyckiego. Zalapalismy się nawet na zachód słońca. Pojechalismy jeszcze aby zobaczyć wrak statku który osiadł w okolicy przylądka. Piękne dzikie miejsce, ze skałami wynurzajacymi się z wody i nieustannym wiatrem. W okolicy znajduje się również stara latarnia morska, która wciąż działa i informuje żeglarzy o lądzie. Miejscowosc wydaje się mocno turystyczną ale chyba letniskowa. (Nie wiem jak bardzo musi tu wiać zimą). Wokół głównie małe domy, często na wynajem, czasami b&b. Nam udało się znaleźć camping na samym brzegu oceanu. Wow widok na wodę i wiatr który bałagani i urywa głowę, bezcenne. Na campie nie ma prądu ale jest ciepła woda... Niesamowite. Oczywiście są murowane grile. Do późnego wieczora siedzielismy i patrzelismy na ocean przy kubeczku wina. Wilgoć, wiatr i coraz niższa temperatura pogoniły nas do namiotu.