24.12
Prezent
Od rana uwijaliśmy się jak w ukropie. Po 3 tygodniach nasze auto wyglądało trochę jak wóz cygański. W każdym zakamarku było coś, co na pewno było nam bardzo potrzebne. Wszystko spakowaliśmy i pojechalismy na myjnię. Szkoda nam było opuszczać nasz zapomniany camping, spedziliśmy tu najwięcej noclegów jednym ciągiem i po prostu przyzwyczailiśmy się. Cape Town nam się podobało i naprawdę jest tutaj co robić. W myjni przez godzinę panowie doprowadzali nasze auto do lśnienia. Na lotnisku odddaliśmy nasz mały samochodzik. Z pewnym rozrzewnieniem rozstalismy sie z naszym Hundaiem i20, który przez trzy tygodnie zastępował nam dom. Pani z avis dopatrzyła się odprysku na szybie, który niestety powstał w czasie podróży. Na szczęście mieliśmy wykupione auto z pełnym ubezpieczeniem i tylko coś podpisalismy i wszystko prawdopodobnie bedzie ok. Trochę tego nie rozumiemy, bo w Johannesburgu chcieli od początku dać nam auto z uszkodzoną szybą i nie widzieli w tym problemu, nawet nie chcieli nam wymienić auta. W Cape Town mikro uszkodzenie to już był problem. Nawiasem mówiąc na tyle jeżdżenia po różnych drogach to nie jest problem aby dostać w szybę kamieniem.
Ze wszystkimi naszymi majdanami poszlismy na miejsce spotkania z przedstawicielem KEA aby załatwić resztę formalności w sprawie wynajmu auta. Postanowiliśmy zmienić samochód na większy i przede wszystkim 4x4 ponieważ podróżowanie po Namibii jest trochę bardziej wymagające. Poszliśmy do innego biura. Odebrał nas Pan z KEA, który podwiozł nas do biura poza lotniskiem. Podpisaliśmy wszystkie dokumenty, odebraliśmy auto. To był nasz prezent pod choinkę, czyli Toyota Hilux. Teraz mamy mały namiocik, ale duże auto. Zapakowaliśmy nasz dobytek i mamy jeszcze dużo miejsca, więc możemy poszaleć. W pakiecie z autem dostaliśmy stół, więc wigilię mamy przy stole, a nie przy misce. Poważny awans społeczny.
Czym prędzej ruszyliśmy z Cape Town, bo dziś wigilia i baliśmy się korków. Gdzieś po drodze zrobiliśmy świąteczne zakupy w Malmesbury. Dziś pozwoliliśmy sobie na bardziej urozmaicone dania. W sklepie tłum ludzi, chyba na całym świecie przed świętami jest istne szaleństwo.
Po długich poszukiwaniach nocleg znaleźliśmy koło Langebaan na wybrzeżu. Wszędzie był full, prawdziwy lub brak dobrej woli aby nas wcisnąć. Szalony czas. Spalismy w Vlakvart gat, takiej niby farmie turystycznej. Niby była zamknięta na zwiedzanie ale na camping nas przyjęli. Tak więc wigilię spedziliśmy przy stole, a koło nas pawie i kury z kurczakami. Muszę przyznać że dość egzotyczna wyszła nam ta wigilia. Adrian miał kolędy na telefonie, puszczał je i śpiewaliśmy razem z Mazowszem. Gdzieś niedaleko nas ludzie śpiewali swoje kolędy po angielsku. Bardzo miły wieczór za nami, trochę stęsknieni za naszymi rodzinami ale szczęśliwi poszlismy spać. I taka to była ta nasza wigilia....