Poranek był lekko depresyjny, ta część Namibii często jest zachmurzona ponieważ Atlantyk jest bardzo zimny, szczególnie po nocy a od lądu idzie gorące powietrze. Dziwny to widok. Rano wszystko bylo wilgotne, nasze ubrania i to co mielismy w namiocie. W nocy jednak nie było zimno a wiatr się uspokoił i obyło się bez wchodzenia do śpiwora. Niesamowity był bezustanny szum oceanu, w dźwięku przypominał ryk samolotu nad głową. Fale może nie są bardzo duże, ale są silne prądy. Dziś ruszamy przez Wybrzeże Szkieletów, nazwa mało optymistyczna ale dość mocno intrygujaca. Po drodze widzieliśmy dwa wraki, wyrzucone w latach 70, dziś leżą już na lądzie. Z roku na rok coraz bardziej zniszczone przez wiatr i słoną wodę. Droga jest szutrowa, bliżej lub dalej oceanu. Szczerze mówiąc to nas rozczarowało trochę to miejsce, bo niczym nie różni od Dorod National Park, a trzeba tu płacić za wstęp. Godziny otwarcia ciekawej bramy w Ugar River 07-19, ale wjazdy są tylko do 15. Okolica ta jest głównie oblegana przez wędkarzy. Często samochody maja specjalne uchwyty z przodu na wielkie wędki, wygląda to czasami jak kilka anten wystających z auta. Przejechalismy wybrzeże do Torra Bay. Po drodze pojawiło się kilka większych wydm. Mieliśmy w planach zostać tam nawet na noc, ale uznalismy że jest trochę za depresyjnie, mgła nadal wygrywała że słońcem. Przeszlismy się brzegiem oceanu, Adrian sprawdził temperaturę wody... Uznalismy że jedziemy na wschód i nie zostaniemy dłużej na wybrzeżu. Nie zakochalismy się w Skeleton Coast, tak naprawdę nic nas nie zachwycilo. Czasami tak jest. Zaczęliśmy oddalać się od oceanu, szybko pojawiły się góry, krajobraz zmieniał się kilka razy. Przecinalismy koryta wyschnietych rzek, czasami przecieralismy oczy że zdziwienia jak szerokie są te rzeki i jaka muszą mieć siłę i ile wody w nich przepływa. Koryta rzek to tak naprawdę jedyne miejsca gdzie rosną drzewa. Powoli zmniejsza się też roślinność, pojawiają się krzaki i trawy. Pprzez ponad 200 kilometrów widzieliśmy tylko kilka chatek zbudowanych prawie z niczego, nie widzieliśmy ani jednego człowieka. Drogę przecielo nam tylko stado antylop i widzielismy kilka dzikich strusiow i osłów. Niestety były one bardzo płochliwe, widać że nie są przyzwyczajone do aut lub ludzi. W Parku Krugera człowiek w aucie nie wywołuje ani popłochu ani większego zainteresowania. Droga do Twyfelfontein okazała się zaskakująco ładna, ale też wyboista. Niby tarowana ale było bardzo dużo garbów i uszkodzeń nawierzchni przez przepływające rzeki. Dojechalismy na miejsce zmęczeni, wróciliśmy do piekarnika... Upał niemilosierny i jeszcze na dodatek wiatr który podrywa wszystko z ziemi. Ładna zawierucha. Zatrzymalismy się na campie Aba Huab, na brzegu wyschnietej rzeki o tej samej nazwie. Camping jest bardzo duży i o dziwo bardzo urokliwy. Woda w łazience podgrzewana jest za pomocą pieca na drewno, ustawionego obok budynku. Znaleźliśmy rozległy cień, mamy prąd, wodę a nawet żarówkę na gałęzi 100 wat, o matko. Cykady jak zwykle dają popalic, choć na szczęście nie jest to rodzaj ryczacej piły. Korzystając z upału zrobiliśmy mega pranie, które bardzo szybko wyschło. Resztę popołudnia przebujalismy w hamakach, które Adrianowi udało się powiesić na drzewie.
Z życia wzięte....
Mówi Adrian do Ani- " wycofaj się spokojnie, bo za tobą jest wąż... "
Ania zawsze słucha się męża, wycofuje się bez słowa. Odwraca głowę, niestety wąż schował się pod drzewo przy którym był rozbity namiot. Zaciekawiona pyta Adriana - duży był?
- nie, miał tylko koło metra, ale sympatyczną gebe miał....
- ok, to spokojnie.
Do końca wieczora tupalismy bardziej niż zwykle...
Info dnia:
Przejechalismy 318 km
Nocleg Aba Huab campsite klimaciarski afrykański, 260$R za nas