Od rana gorąco jak cholera. Ruchy mamy bardzo powolne. Pojechalismy do Twelyfontein aby zobaczyć wygrawerowane na skałach rysunki mające ponad 3000 lat. ( są wpisane na listę UNESCO). Wejście jest z przewodnikiem, spacer trwa około 45 minut. Po drodze można zobaczyć wyryte całe stada żyraf, słoni, oryksow, nosorożców itd itd. Naprawdę dużo tych rysunków i sa bardzo dobrze zachowane. Później pojechalismy zobaczyć Orgel Pipse czyli skały w kształcie organ i spaloną górę. Jak się okazało nie było to nic porywajacego a na dodatek od tego roku pobierają opłatę za te atrakcje i to aż 50$R za osobę. Przegiecie. Ceny są czasami nieadekwatne. Za przejście z przewodniczka po rysunkach zaplacilismy za nas 140$R, przejazd przez Wybrzeże Szkieletów 170$R za nas, do fok 170$R...
Z Twelyfontein ruszyliśmy na północ, znowu droga mocno afrykańska bo wyboista, dużo tzw. ślepych górek, kiedy to podjezdza się i nie widzi się co dalej, a czasami od razu jest zakręt. Widoki są przepiękne, zmienia się coraz bardziej krajobraz, pojawia się coraz więcej drzew, zieleni, kóz i ludzi. Wjezdzamy w tereny gdzie jest życie i Afryka która znamy z poprzednich wyjazdów.
W Połowie drogi za Palmwag zalapalismy gumę. Trochę to nas rozbawiło, przygoda, nie ma co gadac. Za nami kotluje się burza, na drodze ani żywego ducha i słońce które pali. Pot leje się po twarzy ale sprawnie zmieniamy kółko. Uhachani wsiadamy i jedziemy dalej, po 10 minutach dziwny dźwięk zapowiada problemy... Wysiadamy i okazuje się że mamy kolejnego flaka. Teraz trochę się wkurzylismy. Burza kotluje się coraz bardziej, drugi zapas jest pod spodem auta i trudno nam je wygrzebac, hak nie łapie albo my nie umiemy. Po drodze przejeżdżała para Niemców, zatrzymali się aby spytac się czy potrzebujemy opony. Adrian zobaczył że też maja flaka, zjechali więc na bok i razem zmienialismy opony. PAN pomógł nam jak wyjąć koło spod spodu, powiedzieli nam że mamy się nie przejmować bo rok temu to mieli 3 flaki. Ale mamy zapamiętać sobie że nigdy, przenigdy nie należy jezdzic po Afryce tylko z jednym zapasem. No akurat to wiedzieliśmy już po poprzednim podróżowaniu po Afryce...
Z lekkim stresem, bo już bez zapasu jedziemy dalej. W planach mieliśmy zatrzymać się na campingu koło Warmquelle Ongongo Camp, do którego można dojechać tylko 4x4. Droga przez pola, wioski, rzekę ponad 6 km. Dotarlismy, zaplacilismy, miejsce mamy przy rzece. Kupilismy jeszcze wcześniej piwo zimne, bo uznalismy że dziś nam się należy. Adrian zaparkowal samochód, wysiadamy aby najpierw wypić piwo a potem rozbic namiot i inne tematy. Adrian mówi że nie podoba mu się tylnie koło, razem słyszymy syk, nie wiem czy mamy już zwidy, czy faktycznie będziemy mieć za chwilę trzeciego flaka. Podejmujemy szybka decyzję że wyjeżdżamy stąd i jedziemy do Sesfontain bo tam możemy naprawić koła a stąd nie wyjedziemy sami bo tu jest tylko camping. PAN w recepcji oddaje nam pieniądze, 6 km stresuje nas lekko, aby tylko jak najszybciej dojechać do głównej drogi. Wreszcie bardziej równy szuter, mamy jeszcze powietrze, jedziemy do Sesfontain. Oczywiście jest to wioska z jedną ulicą, sklepem, campingami, punktem napraw opon. Wszystko już zamknięte, tym bardziej że to niedziela. Pytamy napotkane dzieci o warsztat, poszły obudzić tatę, ale był bardzo wczorajszy więc nic nie zalatwilismy. Polecili nam camping Zebra. Bardzo sympatyczny PAN z obsługi, czysto, u podnóża góry, skromnie i po afrykansku ale z klimatem. Zrobiliśmy ognisko, wypilismy już bardzo ciepłe piwko. Widać że powietrze schodzi z opony, podnieslismy auto na lewarku, zobaczymy co będzie rano. Pod prysznicem ciepła woda, trochę dają popalic cykady ale czujemy że odpoczywamy. Niestety po 21 na camping zajechali Włosi, w trzech samochodach 15!!!! osób. Narobili tyle hałasu, rabanu że przestalam lubić pizzę. Tarabanili się do północy. Kompletnie nie liczyli się z nami. My liczylismy minuty kiedy wreszcie będzie cisza, cholera jasna. Ciężkie to nasze życie w podróży....
Z życia wzięte:
Jedziemy w stronę Sesfontain, Adrian mówi - coś ta droga bardzo nierówna, rzuca na boki..
Chwilę później odkrywamy że mamy flaka. Po naprawie i 10 minutach jazdy Ania mówi: dziwny dźwięk, ktoś drzwi nie zamknął? Już wiemy że mamy drugiego flaka....
Po dojechaniu na camping patrzymy na opony i w każdej wydaje nam się że mamy coraz mniej powietrza. Schizofrenia normalnie. Zmieniamy camping na bardziej cywilizowany tak na wszelki wypadek. Wieczorem okazało się że mamy trzeciego flaka....i ciepłe piwo.... i nie mamy schizofrenii....
Info dnia:
Przejechalismy 255 km
Nocleg Zebra camping, 150$R za nas, fajne miejsce pod warunkiem że bez Włochów na głowie