Po wczorajszej burzy od rana całe niebo mamy w chmurach. Jakoś ciężko nam wstać. Tradycyjnie jemy śniadanie i idziemy z kawa nad stawek. Dziś niestety nikt nie przyszedł podczas naszej obecności. Co chwilę ktoś tu zachodzi, na dłużej na krócej z nadzieją na zobaczenie czegoś ciekawego. Widok z miejsca do obserwacji jest super, bo siedzi się na lekkim podwyższeniu, więc wszystko widać. Jedyny minus to przeciekajacy podczas deszczu dach. Koncepcja samych stawków dostępnych z campingu jest rewelacyjna, tym bardziej że są one podświetlane. Pobyt w takim parku to kompletny reset.żyje się od wschodu do zachodu słońca, a czas nie istnieje. Godzinami można patrzeć na tą dziką przyrodę i zapomnieć można o wszystkim innym....
Ruszamy w kierunku Namoni, aby przez tamtą bramę wyjechać z parku. Ją jak zwykle mam mega niedosyt. Po drodze widzimy duże stada antylop, żyrafy ( w pewnym momencie 6 na raz), słonie ale z daleka, zebry. Dziś jest chłodniej niż wczoraj bo niebo nadal zachmurzone, chyba nawet zwierzęta to odczuwają bo widać ich więcej po drodze niż wczoraj. Zajezdzamy jeszcze nad stawek w Namoni, niestety nikogo nie widzieliśmy.
I tak zakonczylismy zwiedzanie parku Etosha. Na pewno warto tu zajechac, ale dla mnie ciekawszy był park Krugera ponieważ był dużo większy, bardziej różnorodny i spotkalismy tam więcej zwierząt. Dużo lepszy serwis na campingach tj sklepy, zadbana infrastruktura. Pisze to porównanie bo byliśmy w obu parkach w bliskim odstępie czasu. Nie zmienia to faktu ze obydwa parki dają możliwość bardzo bliskiego obcowania z dziką przyrodą i to jest największą i niepodwazalną ich zaletą.
Zajechalismy po drodze do Tsumeb aby zrobić małe zakupy i dodać wpisy na internecie. Niestety nie udało nam się dodać zdjęć. Wizyta w pick and pay tj sieciowym markecie była bardzo owocna, bo kupilismy mięso, a jest dla nas nie lada urozmaicenie od makaronu z chakalaka, tj sosem z warzyw która odkrylismy w RPA . tak więc dziś grilujemy. W parku teoretycznie można było kupić mięso zamrożone, ale nie podobało nam się ono, a poza tym ciągle tropilismy zwierzęta i nie było czasu na palenie ogniska.
Otavi to bardzo sympatyczne, czyste miasteczko zabudowa pamietajaca czasy kolonializmu. Centrum czyste i zadbane.
Na nocleg zatrzymalismy się przed Otjiwarongo, na małej farmie, gdzie był camping. Bardzo czysto, miejsce godne polecenia. Normalnie nocleg na wsi. Z okolicy zabudowań dochodziły odgłosy indyków, kogutów, krów i owiec.
Do późnego wieczora siedzielismy przy ognisku, braai było przepyszne a potem wspominalismy nasza podróż i przygody które nas spotkały. Przez półtora miesiąca wydarzyło się tak dużo że czasami już nie pamiętamy co było. Normalnie jak turyści z Japonii. Na szczęście mamy zdjęcia i film, więc podgladamy po powrocie.
Obliczylismy że pod namiotem spalismy 41 nocy bez przerwy i jest to to nasz rekord, dłużej niż na obozie harcerskim. Spanie bez tropiku polecamy, bo widać niebo nad głowami a jest się w miarę zabezpieczonym przed owadami. W paru miejscach, gdzie były komary, słyszeliśmy je jakby nad głowami, bardzo wyraźnie, a one były za namiotem i bardzo chciały dostać się do środka.
W nocy nagle przyszła burza, na szczęście tropik mieliśmy pod ręką, więc szybko Adrian go nałożył i nie zmoklismy. Deszcz padał całą noc, dobrze się spalo na naszej farmie. Swieże wiejskie powietrze...