Od rana zbieramy się i pakujemy. Priorytetem jest zabezpieczeni pamiątek i przygotowanie rzeczy niezbędnych do podróży. Niestety od rana źle się czuję, coś mnie trafiło. nie wiem jeszcze co, ale czuję zbliżające sie problemy. Nagromadzony przez półtora miesiąca majątek oddajemy Pani, która pracowała na Campingu. Zaświeciły jej się oczy kiedy zobaczyła m.in krzesła... powiedziała do nas : " Od dzisiaj jestem bogatym człowiekiem, bo mam krzesła.." i rozpłakała się. Ja też się wzruszyłam. Nie zapomnę tej chwili nigdy.
na lotnisku bez większych problemów zwróciliśmy auto, musieliśmy dopłacic za uszkodzoną oponę, pomimo tego że mieliśmy wykupione full ubezpieczenie ( wymagana wpłata minimalna). KEA to dobra firma do wypożyczenia auta w tym rejonie Afryki.
Niestety już na lotnisku trafil mnie szlag... rozchorowałam sie na maxa, miałam tzw przeciąg czyli leciało ze mnie górą i dołem. Sytuacja była dla mnie dramatyczna bo wielkimi krokami zblizała sie godzina odlotu. Wyglądałam fatalnie, czułam się okropnie i byłam po prostu przerażona zbliżającym sie lotem... W ostatniej chwili weszliśmy do samolotu, bo nie byłam w stanie opuścić łazienki. cały lot bałam sie poruszyć aby nie sprowokować biegu do łazienki...
wreszcie Johannesburg... udało się dolecieć bez sensacji. kolka godzin oczekiwania, mój stan lekko się poprawia, nie przebywam już godzinami w łazience tylko na poczekalni czekamy na samolot do domu. jeszcze nigdy nie byłam w takim stresie podczas podróży...
Lot przebiegł spokojnie, bałam się cokolwiek zjeść, ale dolecieliśmy w całości. Potem jeszcze pociąg do Szczecina i wielka niespodzianka... Na dworcu czekały na nas moje przyjaciółki - Ola i Karina z chlebem i wódką, solą, transparentem i kwiatami... dla takich chwil warto żyć, takich ludzi trzeba kochać! Odwiozły nas do domu, pomimo późnej godziny kawka, herbatka i pogaduchy... dziewczyny dziękujemy, to było bardzo miłe! Wróciliśmy do domu który kochamy, do ludzi których kochamy i kotów które też kochamy...