Na brak atrakcji nie możemy narzekać. Dziś w nocy ze snu wytrwały nas grzmoty. Tak rypneło obok nas, że prawie zerwaliśmy się na równe nogi. Nie wiem jak mam to wszystko opisać... Burza była straszna, trwała długo i co najgorsze wciąż była blisko nas. Po błysku momentalnie pojawiało się uderzenie, często mniej niż sekundę. Mało komfortowo się czuliśmy kiedy leżąc w namiocie czuliśmy jak ziemia przyjmuje te wszystkie uderzenia. Po godzinie tego zamieszania bardzo chcieliśmy usnąć, ale nie byliśmy w stanie, bo taka była rąbanka wokół nas. Na szczęście nie rozbiliśmy się pod jakimś wielkim drzewem. Niewiem o której usnęlismy.... Rano oczywiście mieliśmy problem ze wstaniem po tej nocy pełnej adrenaliny. Pierwsze co, to rozglądaliśmy się za stratami na campingu. Nic spalonego nie było, tylko połamane gałęzie.
Po zjedzeniu jajecznicy ( tak tak, mamy patelnie) ruszyliśmy. Droga do granicy przebiegła spokojnie. Mijaliśmy piękne krajobrazy, busz, góry, farmy... Przestrzenie niewyobrażalne dla nas wcześniej, a teraz już trochę jakby znajome. W największy upał dojechalismy do przejścia. Hmmm, granice to zawsze temat rzeka, czasami nieracjonalne zachowania urzędników doprowadzić mogą do załamania nerwowego lub co najmniej przypominają scenariusz filmów Barei. Nie pamiętam nazwy od strony RPA, natomiast najbliższą miejscowością od strony Botswany była Lobatse. Wracając do tematu granicy, dziś zachwyciła nas pani urzędnik- królowa śniegu- która siedziała bardzo komfortowo na fotelu i nawet nie miała zamiaru poruszyć się aby zmienić swoją pozycję. Jedyne czym poruszała to była ręka, którą lekko wyciągała przed ciebie, nawet nie dosięgała do kontuaru .... Czekała aż łaskawie podamy jej do ręki jeden paszport, potem drugi, nachylając się głęboko w jej stronę, co wyglądało nieco jak ukłon z naszej strony... Oczywiście musieliśmy zdjąć etui z paszportów, bo niby jej przeszkadzały. Etui zawsze przeszkadza w krajach rozwijających się... Pani miała kamienną twarz i ani odrobiny życzliwości. Czasami nie do końca rozumiem jakie są mechanizmy takiego zachowania. Po chłodnym pożegnaniu z RPA w koszmarnym słońcu powitaliśmy Botswanę. Musieliśmy jeszcze uiścić opłatę drogową i bez większych problemów ruszyliśmy dalej. Dojechalismy do Kanye i tu znaleźliśmy nocleg na campingu widmo... bo nie ma tu innych gości. Niestety porażająca jest różnica między noclegiem w RPA, a tutaj. Nie chodzi nawet o wygody czy udogodnienia, ale o mentalność właścicieli... Tutaj może kiedyś było ok, ale teraz wszystko się wali, a na dodatek jest po prostu brudno, wszędzie walają się śmieci, nie ma koszy. Szkoda że w taki sposób prowadzą biznes i próbują zarabiać pieniądze. Dodam że jest tu na dodatek drożej..
Jesteśmy zaskoczeni bo w naszej miejscowości jest supermarket Spar , ale w odróżnieniu od RPA, nie można tu kupić wina. Trzeba będzie znaleźć specjalny sklep - tylko z alkoholem.
Jak ktoś z was uważa że męczy się z zimna, to pomyślcie o nas, bo my meczymy się z gorąca. Codziennie mamy grubo ponad 30 st. Dziś wyjątkowo męczą nas jeszcze natrętne muchy. Znane nam afrykańskie, namolne cholery które cierpliwość nasza wystawiają na próbę. A wieczorem to inne cuda się pojawiają... Na szczęście nie widzimy ich, ale za to słyszymy. Takie oto są uroki egzotycznych podróży ;-) Powoli przyzwyczajamy się do innej rzeczywistości wokół nas.
Info dnia:
Waluta- pula. 1 pula to 40 groszy
Nocleg w Kanye 160 puli