Od wczesnego rana uwijaliśmy się jak w ukropie, aby jak najwcześniej ruszyć do Parku Moremi. Dystans może nie jest duży, ale nigdy nie wiadomo co nas spotyka po drodze. Do Shorobe jest asfalt, potem szeroka droga utwardzana, ale dalej to już jest wolna amerykanka. Od bramy parku droga ulega pogorszeniu i generalnie można jechać na drugim biegu ponieważ dziury, koleiny, piasek uniemożliwiają szybsze poruszanie się. W tym wszystkim jeszcze rozgladamy się za zwierzętami. Rozgladam się głównie ja, bo Adrian skupiony jest głównie na drodze, aby nie zgubić gdzieś zawieszenia. Robimy średnio 15 km na godzinę, naprawdę nie da się szybciej. Wcale nie zależy nam na szybkiej jeździe, bo nie po to tu przyjechaliśmy ale droga zaskoczyła nas że jest aż tak bardzo wymagająca. Nie pozostało nam nic innego jak dobrze się bawić na off road.
Jechaliśmy trasa "trzech mostów" aby dojechać do campingu Xokonaxa, po drodze jeszcze zboczyliśmy w kilka bocznych rozjazdów aby pooglądać zwierzęta. Do złej jakości dróg dochodzi brak znaków z oznaczeniem kierunku jazdy. Znaków jest mało, często na dodatek sa połamane lub po prostu nieczytelne. Zamiast cieszyć się z otaczającej rzeczywistości, tracimy po prostu czas na kontrolowanie naszego położenia. Trzeba przyznać, że w Botswanie bardzo się starają aby utrudnić życie turystom. Z czterech mostów które mijaliśmy, tak naprawdę tylko jeden jest w dobrej kondycji, według mnie trzy pozostałe rypną do wody lada chwila i ktoś naprawdę będzie miał problem jak wrócić do domu. Park Narodowy daje gwarancję ze nie zostaną bezmyślnie wybite wszystkie zwierzęta. Daje tez szansę turystom aby zobaczyć to miejsce bo są wytyczone trasy, campingi. Pamiętać trzeba jednak, że park to dzika przyroda ze swoimi prawami i zasadami które trzeba respektować, to nie jest Zoo gdzie zasady stara się ustalić człowiek.
Sam park leży w delcie Okawango i jest to jedyna państwowa część, reszta tego rejonu jest w rękach prywatnych właścicieli. Krajobraz zmienia się co jakiś czas, mnóstwo podmokłych terenów, połamanych lub suchych drzew, wysokich traw. Zwierzęta są lub ich nie ma, bo wszystko zależy od szczęścia. My mieliśmy go trochę więc zobaczyliśmy słonie, zebry, bawoły, żyrafy, różne rodzaje antylop oraz przeróżne, bajkowe wręcz ptaki... to naprawdę wspaniałe uczucie kiedy można oglądać zwierzęta w ich naturalnym środowisku.
Naprawdę bardzo zmęczeni dotarliśmy do campu. Caly dzień w skupieniu, skacząc na wyboistej drodze. Oprócz nas na camp dotarły jeszcze trzy samochody, więc było nam raźniej. Tym bardziej że campingi w Botswanie nie są ogrodzone i każdy może nas "odwiedzić". Tak też się stało w nocy, bo wokół namiotów chodził hipopotam i głośno gadał sam do siebie ( tzn. ryczał niemiłosiernie).
Zanim odwiedził nas hipcio siedzielismy do późna przy ognisku. Z naszej miejscówki widzieliśmy jak pasą się obok nas antylopy przeróżnej maści, rozrabiają małpy. Na "lajfie" mieliśmy program przyrodniczy i to jest najpiękniejsze w naszym podróżowaniu.