Noc przyniosła nam burzę i wielką ulewe. Wszyscy wokół zostali zalani, a my lekko podmyci. Jak leje deszcz to woda odbija się od ziemi i podlewa nam od spodu namiot. Jak na razie tropik trzyma się dobrze i daje radę. Czasami burze kotłuja się gdzieś daleko i dochodzą do nas, a czasami pojawiają się nagle, nie wiadomo skąd. Po naszym wczorajszym spacerze, to nawet na rękę była nam ta burza i przymusowe leżakowanie od 19, bo byliśmy naprawdę zrypani. Rano spakowaliśmy się i ruszyliśmy do Parku Hwange. To największy park w Zimbabwe, taki wielkości Belgii. Po drodze minęliśmy dwie kontrole policyjne, ale nie trzepali nas. Po 50 km zjechaliśmy na drogę szutrową. Niby dobra, ale bardzo wyboista i z dużymi kalużami. Już na początku szarpneło nami mocno na jednej z kałuż, bo podłoże było mocno błotniste. Zapowiada się ciekawie... Po drodze zobaczyliśmy jeden samochód typu suv zakopany w błocie i na dodatek nikogo przy nim nie było, to dziwne. Tu osobowym samochodem nie ma co się pchać, awaria na dzień dobry jak nic.
Dojechaliśmy do Robinson Camp bez większych problemów. Na miejscu mogliśmy rozwieść hamaki, więc się pobujaliśmy, odpoczywalismy i przeczekalismy największy upał. Po obiedzie wyjechalismy aby zrobić tzw. popołudniowe tropienie zwierząt. Wybraliśmy jedną z pętli koło obozu. Zapytaliśmy na wszelki wypadek strażnika, które drogi są błotniste, aby się tam nie pchać. Nasza droga z początku była szutrowa i na pierwszy rzut oka wydawała się ok, ale niestety wokół był bardzo podmokły teren. Co chwilę jakiś strumień, rzeczka którą przecinalismy, dodatkowo kałuże czy wręcz bajorka z mega błotem. Poruszaliśmy się powoli aby pooglądać zwierzęta, a przy każdej dużej kałuży Adrian robił rekonesans i decydowalismy jak jechać, środkiem czy bokiem. Nie zawsze mogliśmy łapać pobocze bo było błotniste. Konsystencja tego błota była bardzo paskudna, oblepiala koła i sandały bezlitośnie. Pierwszy raz zakopalismy się dosłownie kilka kilometrów od campingu. Na szczęście dość łatwo udało nam się wyjechać. Po chwili dojechalismy na punkt nad rzeką z którego można obserwować zwierzęta z ukrycia - krokodyl pool. Piękne zakole rzeki, gdzieś w oddali widać było zebry i guźce, a pod nogami chodził sobie żółw... Niestety, od tego miejsca pojawiało się coraz więcej kałuż z błotem. Po przejechaniu jednego bagna cieszyliśmy się że mamy jedno za sobą, ale niestety pojawiały się kolejne i kolejne... Samochód slizgal się i tracił przyczepność. Przy jakiejś kolejnej kałuży zdecydowaliśmy, że zwracamy i nie jedziemy dalej. Przed nami jeszcze 3/4 drogi, a nam została godzina do dozwolonego czasu na poruszanie się po Parku. Wiedzieliśmy już przez co musimy znowu przejechać, ale przed nami robiło się coraz gorzej. Niestety, zakopalismy się poważnie w kałuży którą wcześniej przejechalismy. Ani do przodu ani do tyłu. Podlożylismy gałęzie pod koła, do tyłu, do przodu, różne napędy i powoli udało się przejechać to bajoro. Wcześniejsze drogi były piaszczyste i kałuże były z mniejszym błotem. Tu struktura ziemi jest kompletnie inna i błoto bardzo utrudnia poruszanie. Samochód mamy brudny jak cholera, Adrian umazany po kolana. Na szczęście udało ,,nam się wrócić na kamping po kilku kolejnych slizgach po kałużach. Miała być niewinna przejażdżka po Parku, a była to trochę walka o przetrwanie. Tym bardziej, że jechaliśmy drogą, na której nie było śladów że jechał nią ktoś ostatnio. Po powrocie mycie i szorowanie. Ufff , jazda off road jest super i bardzo nam się podoba, lubimy ją, ale na drodze gdzie kompletnie nie ma ruchu, w parku gdzie są dzikie zwierzęta i na dwie godziny do zmroku, bez zasięgu telefonu, to już robi się stresowo. Fajne jest uczucie kiedy wszystko dobrze się kończy i można pośmiać się z tego co było. Jeszcze tylko rozpalić ognisko i można się odprężyć...
Jesteśmy na campingu jedynymi gośćmi. Niestety przykro patrzeć na całe otoczenie, które niszczeje... W łazienkach nie ma klamek, ani zamków, czynny jest tylko jeden prysznic, nie ma papieru toaletowego na zlewie jest 5 cm kurzu, powybijane szyby w oknach, na zewnątrz chwasty i powywracane drzewa.. Jesteśmy w najbardziej znanym Parku w Zimbabwe, na dużym kampingu, a wokół brud. Ja nie oczekuję wygód, ale odrobiny szacunku za to że płacę tu za nocleg i przestrzegania podstawowych zasad. Z jednej strony szkoda nam tutejszych ludzi, jednak z drugiej, będąc w parku narodowym i widząc ten cały bajzel nie dziwimy się że ten kraj tak wygląda. Strasznie to smutne. Dziś mnie to wkurzyło, bo zapłaciliśmy 10$ za wstęp do Parku, plus samochód 10, plus 17 $ za nocleg za osobę (razem 64$), a im się nawet nie chciało napalić w piecu, aby nagrzać nam wodę. Kompletny brak szacunku....