O 7:30 odchodzą wszystkie autobusy do Parku Torres. Ceny są podobne, ale można kupić bilet odrobinę taniej. Sznurem, autobusy z różnych korporacji jadą przez dwie godziny do bram parku. Obowiązkowo trzeba wysiąść z autobusu, wypełnić formularze, zakupić bilety i obejrzeć film o zasadach obowiązujących w parku. Najważniejsze jest aby nie używać ognia. Kilka lat temu były tu dwa wielkie pożary wywołane przez nierozsądnych turystów. Spaliły się hektary lasów, a do dziś straszy pogorzelisko. Tak więc z filmu dowiedzieliśmy się że ogień można palić tylko w wyznaczonych miejscach, za niedostosowanie się do tych zasad grozi więzienie i miliony pesos do zapłacenia... Przesiadamy się do kolejnego autobusu który podwozi nas przez kolejny etap. Ten odcinek można przejść ( około 7 km) ale my mamy jeszcze dziś w planach spacerek, więc nie chcemy się męczyć bez powodu. Nasza rezerwacja "cudem dokonana" była ważna więc mogliśmy rozbić namiot i cieszyć się z miłego otoczenia przyrody... Otoczenie zapiera dech w piersiach... Ośnieżone góry na wyciągnięcie dłoni, szum górskiego strumienia, piękna pogoda. Naprawdę nic więcej do szczęścia nam nie potrzeba. Trochę nieporadnie idzie nam rozstawianie namiotu bo mieliśmy krótką przerwę, ale trening czyni mistrza, następnym razem pójdzie nam szybciej. Zaraz po rozstawieniu namiotu idziemy w góry. Dziś chcemy zobaczyć Torres de Paine. Osławiony masyw i główny cel wizyty turystów. W sumie przeszliśmy 21 km przez 9 godzin. Nie powiem że była to bułka z masłem, ale nie było aż tak strasznie. Ostatni odcinek (czyli jakaś godzinka) był mało komfortowy, tym bardziej że zaczął lać deszcz. Od rana była piękna pogoda i wyszliśmy z obozu w pięknym słońcu, ale końcówka dała nam trochę popalić. Deszcz, wiatr, słońce... Wszystko zmienia się w jednej chwili i na każdą z tych okoliczności trzeba mieć ubrania. Jak doszliśmy na górę było już ołowiane niebo, ale iglice szczytów były widoczne. Przebraliśmy się w suche ciuchy i zacieszalismy z faktu że byliśmy pod Torres. Miejsce naszych marzeń przestało być marzeniem. Wiatr wiał coraz, mocniej więc uznaliśmy że długi powrót przed nami i musimy wracać. Ja z tyłu głowy miałam cały czas moją kontuzję nogi i nie wiedziałam na ile mogę sobie pozwolić. Plan był taki aby zobaczyć górę, wrócić, a potem będę się martwić. Wiem że ponad 9 godzin marszu to była przeginka, ale mam nadzieję że wszystko będzie dobrze. Mamy ze sobą kije, więc starałam się odciążać nogę. Po drodze odpadła mi podeszwa od lewego buta... Tego jeszcze nie było. Mam japonki i półtora buta więc jestem przygotowana na Patagonię na maxa :-). Droga powrotna minęła spokojnie, trochę w deszczu trochę w słońcu. Koło 21 wróciliśmy do obozu. Zmęczeni, ale szczęśliwi. Ludzie ludziom zgotowali ten los... Ale taki właśnie jest los podróżnika. Czasami nie lubimy niektórych rzeczy a je robimy: nie lubimy chodzić pod górę, a wybieramy długie szlaki, nie lubimy wstawać rano, a zrywamy się skoro świt, nie lubimy jak jest zimno, a śpimy w namiocie przy zerowych temperaturach. W życiu nie można robić tylko rzeczy które się lubi, bo by było nudno. Czasami trzeba trochę dziegciu, aby zatęsknić za czymś słodkim.
Po kolacji idziemy się wykąpać pod gorącym prysznicem, morale wzrasta, ale zapowiada się chłodna noc.
Nasze nowe śpiwory dały radę, ale musieliśmy się ciepło ubrać w kalesonki bo w nocy było koło 0 stC. Czułam po zimnym nosie który wystawał mi że śpiwora, że jest zimno. Patagonia z reguły jest kapryśna, ale dla nas na razie jest łaskawa, a my chyba dobrze się przygotowaliśmy do tej wyprawy. No poza starym butem który nie wytrzymał już ciśnienia. Oby but dał radę i pozwolił mi jeszcze pozwiedzać Patagonię.
Nawiasem mówiąc to na naszym kampingu było mnóstwo wolnych miejsc. Chcieliśmy zarezerwowac kolejne noclegi w innej lokalizacji ale nam się to nie udało. Najbliższy kamping był pełny, a kolejny nie jest z tej agencji, więc oni nic nam nie pomogą. Jesteśmy w szoku jak popieprzone są te regulację, ile stresów musieliśmy przeżyć i nerwowych godzin przed komputerem. Jedziemy tu raz w życiu, mamy jakiś plan a nie możemy dopiąć wszystkiego na ostatni guzik. Nie rozumiemy tego podejścia. Jeżeli jednak park chce ograniczyć ilość turystów to wychodzi im to świetnie.
Info dnia:
Autobus z Puerto Natales do Torres- 14 000 tj okolo 23$ za osobę w 2 strony
Nocleg- kamping za osobę 21$
Bilet wstępu do Parku- 21000 za osobę tj 34$