Dziś bez stresu mogliśmy zjeść śniadanie, wypić kawę, bo zostajemy tutaj jeszcze jedną noc. Cały czas nie możemy nacieszyć oczy widokami jakie widzimy prosto z naszego namiotu. Pogoda cały czas jest łaskawa, budzi nas piękne słońce. Nie zmienia to faktu, że rano jest koło 0 st i trudno wyjść z ciepłego śpiwora, ale przy szybkich ruchach szybko można uporać się z porannym przebraniem. Dziś byliśmy nad lodowcem Grey, a po drodze podziwialiśmy jezioro Grey. To pierwszy w życiu lodowiec który zobaczyliśmy i oczywiscie jesteśmy pod wielkim wrażeniem. Lodowiec zachwycił na swoją wielkością, potęgą, niebieskim kolorem.. Już na miejscu, na punkcie widokowym wiało jak cholera i było naprawdę zimno. Na szczęście zanim doszliśmy na miejsce, to przebraliśmy się w suche ubrania. Szlak jest stosunkowo długi -14 km w jedną stronę, ale nie jest bardzo wymagający. Na pewno trzeba się nadreptać. Moja noga dała radę. Najlepiej zainwestowane pieniądze w ten treking, to kije do chodzenia, które przywieźliśmy z Polski. Na pewno wpłynęło to na komfort chodzenia, choć jak jest pod górę, to zawsze jest ciężko :-). Szlaki są często błotniste, często idzie się ze strumieniem, w strumieniu, przez strumień. Dziś mieliśmy problem aby się nie ubrudzić w błocie. Niestety mój drugi but nie wytrzymał tempa marszu i straciłam kolejna podeszwę. Teraz mam buty poślizgowe i vibram w kieszeni. Moje dobre buty przez 9 lat były ze mną na wszystkich wyprawach. Szkoda. Mam nadzieję że jeszcze trochę tu wytrzymają.
Dziś zafundowaliśmy sobie kolejna ucztę dla oczu... lodowiec, góry, wodospady, jeziora, doliny... Dzika przyroda a my tak blisko niej. Co prawda to za dużo zwierząt tu nie widzieliśmy, ale honor ratowały zające, lisy i ptaki, z kondorami na czele.