Od 5 rano do 1 w nocy byliśmy dziś w drodze. Pechowo trafił nam się zimny i stosunkowo stary autobus. Przez pierwsze godziny wszyscy siedzieli ubrani w kurtki i w czapki. Nigdy nie wiesz na jaki trafisz transport czy nocleg... to czysta loteria. Bilety autobusowe są tutaj bardzo drogie. Argentyna to wielki kraj i pokonuje się wielkie odległości. Wyjazd z Ushuaia jest tym bardziej skomplikowany, że miasto leży na wyspie, jest odcięte od lądu kanałami, cieśniną Magellana. A na dodatek jeszcze ten dziwny podział granic z Chile mamy po drodze. W rezultacie dwa razy przekraczaliśmy granicę i musieliśmy przejechać kawałek przez Chile. Płynęliśmy też promem przez cieśninę Magellana. Oczywiście na granicy z Chile wnikali w to, czy nie przewozimy żywności. Nasze bagaże zostały nawet prześwietlone. Potem mieliśmy przesiadkę w Rio Gallegos. Musieliśmy poczekać 3 godziny na kolejny autobus. W rezultacie do El Calafate dojechaliśmy po 1 w nocy. Wzięliśmy taksówkę aby zawiozła nas na kamping. Na szczęście był ktoś na recepcji i mogliśmy załatwić wszystkie formalności bez problemu. Nad podziw sprawnie poszło nam rozstawienie namiotu. O 2 w nocy leżeliśmy już, albo dopiero, w śpiworach i słuchaliśmy wiatru który opowiadał na dobranoc swoje opowieści o Patagonii...