Rano byliśmy masakrycznie niewyspani. Niestety autobusy w kierunku lodowca odchodzą o 8:30, jak zwykle wszystkie o tej samej godzinie. Perito Moreno to lodowiec pod który dosłownie można podjechać busikiem, mogą zobaczyć go również osoby niepełnosprawne. Jak dojechaliśmy na miejsce po 1,5 godzinie zaczął padać deszcz i wiać wiatr. Gorzej zrobiło się chwilę później bo zaczął sypać śnieg... Jak jest zima to musi być zimno, tyle że tutaj jest wiosna. W parku można poruszać się po wyznaczonych platformach, co jakiś czas jest punkt widokowy z balkonem i często jest on za szybą i pod dachem. Wieje niemiłosiernie. Mamy problem, aby robić zdjęcia bo dłonie zamarzają nam bez rękawic. Na chwilę wyszło słońce i pokazało nam całą paletę koloru niebieskiego, koloru jakim jawi się lodowiec w zależności od wysokości i intensywności słońca. Lodowiec jest wysoki na ponad 70 metrów ( to ponad 2 wieżowce) a szeroki na 5 km. To drugi największy lodowiec w Ameryce Północnej i jeden z trzech który powiększa się. Co jakiś czas słychać jak pęka. Dźwięki przypominają pioruny podczas burzy, potem kawał lodu wpada do wody, co wywołuje owacje zebranych na tarasach. Miejsce jest przepiękne, ale pogoda dziś nas nie rozpieszcza. Pierwszy raz w naszej podróży jest tak bardzo zimno. Po 13 idziemy do jakiegoś baru na herbatę i czekamy na powrotnego busa. Cóż, nie można mieć ciągle farta do pogody. W busiku poznaliśmy sympatycznego Polaka - Krystiana, który sam podróżuje po Ameryce. Umówiliśmy się na wieczór na wspólną kolację aby pogadać, wymienić się wrażeniami. Po powrocie zrobiliśmy małe zakupy i poszliśmy poleżeć w spiworach aby trochę się rozgrzać. Jestem z nas dumna normalnie, mamy "kohones", na taką pogodę pod namiotem to trzeba mieć pasję do Patagonii. Momentami tak wieje, że górne powieki zachodzą na czoło. Niestety za nami przyszedł też śnieg. Jakoś ciągle nas to wszystko cieszy. Ja jestem ubrana w kilka warstw, ale że wypiliśmy barszczyk Winiary to morale wzrosło na całego. Wieczorem idziemy z Krystianem do knajpy poleconej przez kierowcę busa na typowe tutaj danie tj. parilla, są to różne rodzaje mięsa pieczone na ogniu. Danie jest tak duże, że mamy problem aby zjeść je w trójkę. W knajpie jest ciepło, mamy widok na jezioro i gadamy, gadamy. Oczywiście jesteśmy z Adrianem przygotowani do zabrania resztek jedzenia dla psów. Pusty worek zawsze mamy w kieszeni. Po drodze karmimy psy, przez co mamy towarzysza podróży, pięknego labradora. Bezdomnych psów są setki w każdej miejscowości, strasznie mi przykro że nie możemy pomóc tym zwierzętom. Tego uczucia nienawidzę w podróżowaniu, poczucia bezsilności. Nie przeszkadza mi zimno, niewygody, dobija mnie los tych zwierząt.
Pod wieczór wracamy na kamping. Idziemy się kąpać w gorącej wodzie. To naprawdę fenomenalne, że jest ciepła woda na kempingach. A potem zalegamy w śpiworach. Na zewnątrz wieje i dmucha, koło 21 było 6 stopni, ale po dzisiejszym dniu wydaje nam się dużo chłodniej. Jesteśmy bardzo zadowoleni z dzisiejszego dnia. Pogoda to loteria, dziś nas sponiewierała, ale się nie gniewamy. To Przecież Patagonia, a ona ma prawo być kapryśna, za to też kochają ja ludzie.
Info:
Przejazd do parku w dwie strony 35US$ osoba
Wstęp do parku 28US$ osoba
Nocleg pod namiotem po targowaniu 6US$ za osobę