Dziś ustaliliśmy że śpimy, aż się wyśpimy. To była najzimniejsza noc do tej pory. Na szczęście mamy naprawdę dobre śpiwory. Ja spałam w dwóch parach kaleson, czapce i 3 bluzach i było naprawdę ciepło, Adrian w kalesonach i bluzie, czyli w komplecie zwanym pidżama zimowa. Czasami trzeba trochę się postarać, aby zyskać trochę komfortu. Po śniadaniu zwinęliśmy się z kampingu, zrobiliśmy zakupy z myślą o pobycie w El Chalten. Musieliśmy dokupić też gaz do kuchenki i cena nas trochę zszokowała. Za mały gaz zapłaciliśmy 1,5 raza więcej niż w Polsce. Kupiliśmy na drogę empanady tj. bułki w kształcie pierogów z nadzieniem z mięsa lub sera. Trochę objadamy się nimi, bo świeże i ciepłe to po prostu miód w gębie. El Calafate to ładny kurort. Zaskoczyło nas że jest to takie duże i że jest tu aż tak zimno.
O 13 mieliśmy autobus do El Chalten i jechalismy znowu słynną patagońska droga "ruta 40". Po drodze były takie wiatry, że mieliśmy takie wrażenie jakby autobus się cofał i nie miał tyle mocy aby jechać do przodu. Po 17 dojechaliśmy na miejsce. Jednak wpierw czekała nas obowiązkowa wizyta w biurze parku. Wysłuchaliśmy co można, a czego nie można w parku, jakie są trasy itd. Bardzo dobry pomysł aby trochę uczulić turystów i nauczyć ich trochę pokory do przyrody. Potem jeszcze znaleźliśmy kamping i wreszcie czas wolny. Na kampingu jest nowa, a przez to czysta i piękna łazienka i jest ciepła woda. Śpimy znowu blisko gór i bardzo nas to cieszy. A jutro trekking, życie jest piękne nawet jak trzeba iść pod górę.