Noc była ciężka z powodu wiatru który co jakiś czas atakował i uderzał w nasz namiot. Intuicyjnie rozbiliśmy się w krzakach i tak naprawdę właśnie to uratowało nas przed potencjalnym zniszczeniem namiotu. Wiatr pojawiał się gdzieś nad nami, a potem walił w namiot. Momentami mieliśmy wrażenie, że namiot kładzie się na nas. Obudziła nas rano cisza. Pogoda tutaj zaskakuje codziennie. Śpimy w zakolu rzeki, nie słychać miasta tylko ptaki. Po śniadaniu poszliśmy do Laguna Torre. Szlak nie jest trudny, ale w sumie zrobiliśmy 22 km. Na szczęście buty dają radę, noga daje radę, więc wszystko jest ok. Pogoda była wymagająca, wiatr momentami urywał nam głowy. Nad jeziorem niestety nie było niebieskiego nieba i zdjęcia są trochę ponure, ale na to wpływu za bardzo nie mamy. I tak mamy szczęście że nie padał deszcz. Na każdy trekking trzeba być przygotowanym na maxa - jeśli chodzi o ubrania i być przygotowanym na najgorsze. Później można się cieszyć że nie było aż tak źle, ale pokorę w Patagonii trzeba mieć. Po powrocie byliśmy naprawdę zmęczeni. W miasteczku od razu widać kto wraca z gór, bo jakoś wolniej się chodzi ;-). Odebraliśmy pranie z pralni, zrobiliśmy obiad i poszliśmy do namiotu. Jestem pod wrażeniem jak dobrze przygotowaliśmy się do Patagonii. Ja przestałam się bać zimna i chyba szczerze mówiąc ten strach był tylko w głowie. Prawda jest taka, że ubrania z membranami, turystyczne, świetnie się tu sprawują i naprawdę ułatwiają życie. Trzeba się trochę pogimnastykować w ubieranie i rozbieranie i to tak kilkadziesiąt razy dziennie, ale nie ma innego wyjścia. Metoda na cebulę jest słuszna i w ten sposób można regulować nasz komfort termiczny. Dziś daliśmy sobie w kość, ogorzałe mamy twarze, ale za to przed oczami piękne góry, jak fototapeta. A wieczorem nie ma nic lepszego niż położyć się w namiocie, w ciepłym śpiworze, z pełnym brzuchem i słuchać wiatru nad głową. Opowieści Patagonii...