W nocy nasi byli sąsiedzi testowali wytrzymałość bumboxa... Na szczęście byliśmy daleko. Bardzo wcześnie rano obudziło nas słońce. Okazało się że wzeszło z nieco innej strony niż myśleliśmy i zaczynamy mieć piekarnik w namiocie. Dziwnie tu, ciepło jakoś, no i bez kalesonów. Co więc zrobiliśmy? Znowu przenieśliśmy namiot, tym razem do cienia. Zachowujemy się trochę jak wybredna panna na wydaniu, ale jak mus to mus. Słońce jest naprawdę bardzo mocne i nie dalibyśmy rady przez cały dzień wytrzymać na nim. Rodzinka już zdążyła odpalić bumboxa, nie tracąc czasu na urlopie. Jako że wczoraj widzieliśmy już wieloryby, dziś mamy dzień relaksu, prania i planowania. Przez pół dnia zalegamy w namiocie i czytamy. Na obiad poszliśmy do knajpy w "centrum". Zjedliśmy rybę dnia (z frytkami) o nazwie której nie powtórzę. Porcje były naprawdę duże, a sama ryba świerza i smaczna. Ledwo zjedliśmy a przyszła straszna wichura, szkwał. Na oceanie zaczęły robić się bałwany, zaczęła nachodzić mgła. W knajpie wszyscy z tarasu zaczęli uciekać do środka. Wszystko wokół zaczęło latać, wiatr podrywał tumany piachu które wciskał w oczy. Koniec świata. Faktycznie, widać że dziś nikt w morze nie wypływa, chyba że próbowali z samego rana. Prognoza pogody się potwierdziła, biura zaczęły się zamykać. Wg mapy to nadal Patagonia więc zmiana pogody, wichury nie powinny nas dziwić, a dziwią.
Z drugiej strony tutaj naprawdę pachnie latem. Widzieliśmy wreszcie owady, muchy, komary. Do tej pory ich nie było. Rano ludzie siedzieli na plaży i się opalali. Bardzo dziwny jest tutaj klimat i trzeba być bardzo pokornym. Na szczęście na naszym kampingu nie wiało aż tak bardzo i nie musieliśmy szukać prania na wydmach. Za to słyszeliśmy jak wyje wiatr nad oceanem.
Jutro jedziemy do Buenos Aires, znowu spędzimy dobę w autobusie. Nie wiemy jeszcze na jaki autobus trafimy. Najpierw musimy wydostać się z parku i dojechać do Puerto Madryn więc czeka nas pobudka z rana.
Napojem narodowym w Argentynie jest yerba mate. Herbata z pewnego krzewu która pobudza do życia... pije się ją z małych kubeczków przez metalową jakby słomkę ( bombilla), a po wypiciu dolewa się kolejną porcję wody z termosu. Woda powinna mieć temperaturę około 80 st. Na stacjach benzynowych, na dworcach są automaty z gorącą wodą która można nalać do termosu. Piją młodzi i starzy. Piją kierowcy, sprzedawcy, pasażerowie, ludzie na ulicy.... Piją wszyscy i dużo piją. Często chodzą z torbami np. ze skóry w której jest cały zestaw podróżny do zaparzania yerby ( termos, paka lub pucha herbaty, kubeczek, bombilla)... Muszą to lubić, bo noszenie takiej kotwicy przez cały dzień jest mało poręczne. Wygląda to tak jakby wszyscy tutaj byli uzależnieni od yerby. My też pijemy yerbe, ale z umiarem. Taka kultura...