Dziś pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie i to ona wyznaczała rytm dnia. Rano trochę pokropiło, potem był upał, a po południu zimnica (jak na te warunki). Punta del Este ma trochę śmieszne położenie na cypelku. Z jednego miejsca zobaczyć można wschód i zachód słońca nad oceanem. Na wschód oczywiście nie udało nam się wstać, powiem więcej, nawet nie mieliśmy takich planów. Wszystkie zachody natomiast były w zachmurzeniu i prawie nic nie było widać. Miasteczko ma kompletnie dwie różne plaże- dla morsów nad otwartym oceanem i dla ciepłolubnych od strony zatoki. Dziś różnica w temperaturze wynosiła na pewno kilkanaście stopni!
Pewna atrakcją jest wielka betonowa dłoń, niejako utopiona w piasku na plaży. Dziwne to dość, ale wszyscy robią tu zdjęcie. Dziś, w niedzielę, wszystko wokół budziło się później do życia. Faktycznie jest tu tuż przed sezonem i wiele miejsc jest wciąż pozamykanych. Wiele hoteli i apartamentów nie przyjmuje gości. Niby wszystko rusza od 15 grudnia, ale nas tu już nie będzie.
Dziś znowu były spacery, opalanie, czytanie książek, czyli wszystko to co powinno robić się na urlopie :-) kiedyś, jak byliśmy trochę młodsi, byliśmy bardziej "agresywni" w zwiedzaniu, była lista i trzeba było wszystko z niej zobaczyć, odznaczyć. Pędziliśmy przed siebie, tak bardzo łakomi świata. Dziś już wiemy że ten świat nie ucieknie (choć na pewno zmienia się np. nasza Birma, Kambodża czy Gruzja to już inne kraje), i zawsze możemy wrócić ( jak do Chile w tym roku) aby zobaczyć coś, co nie było teraz możliwe. Teraz mamy trochę inaczej, ustalamy co jest dla nas najważniejsze, a reszta toczy się spontanicznie... Więc nie tylko leki w plecaku, ale też styl podróżowania się zmienił na przestrzeni kilku ostatnich lat. Niezmienna jest pasja i poczucie wolności.
W porcie niespodziewanie widzieliśmy lwy morskie które pływały sobie pomiędzy jachtami i żaglówkami bogaczy. Śmiały nam się gęby, a lwy były na wyciągnięcie dłoni (prawie jak te fiordy w Norwegii co jedzą z ręki ;-)). Port też robi wrażenie. Dziesiątki, jak nie setki zacumowanych jachtów i łodzi, normalnie Saint Trope Ameryki Południowej.
Generalnie nie jest to miejsce w którym mogłabym się zakochać, ale jako kurort jest ok. Jest czysto, bezpiecznie i o to głównie chodzi. My odpoczeliśmy, trochę ponudziliśmy się i jutro możemy ruszać dalej, przed siebie. Jesteśmy gotowi na kolejne przygody.