Chiński potop

Pojechaliśmy dziś do Paragwaju. Skoro jesteśmy na styku trzech granic państw, to szkoda nie wykorzystać okazji. Autobus różnił się od dotychczasowych którymi jeździliśmy. Zdecydowanie był bardziej zdezelowany i rozklekotany. Kierowca kombinował na biletach, część ludzi puszczał przodem i przechodzili przez młynek, a część wsiadała tyłem i płacili jakiemuś chłopakowi. My dostaliśmy tylko pieczątkę z wyjazdu z Argentyny, z Brazylii ani Paragwaju nie (tranzyt czy co?). Aby dostać się do Paragwaju przejeżdża się przez naprawdę duże brazylijskie miasto Foz de Iguazu. Co prawda z Puerto Iguazu jest prom przez rzekę, ale obsługuje tylko miejscowych. Po dobrej godzinie jazdy na hebel, tj. gaz i hamulec, dojechaliśmy do Ciudad del Este. Oczom naszym ukazał się potop chiński, czyli zalew chińskiej tandety w wymiarze przekraczającym naszą wyobraźnię. Główna ulica miasta od granicy to same wielkie domy towarowe z wszelkimi podróbkami, z chińską tandetą... Stragan na straganie, straganem poganiał.... Jeden wielki rynek z chińskim byleczym. Zaskoczyła nas aż tak wielka ekspansja. W ledwo znalezionej knajpie zjedliśmy obiad. Knajpie, która też była prowadzona przez skośnych. Pochodziliśmy trochę po mieście w mega upale i uznaliśmy że mamy dość.
Paragwaj był głośny, chaotyczny, ale za to tani w porównaniu do Argentyny.
Do granicy prowadził mega korek. Część drogi przeszliśmy i wsiedliśmy do autobusu do brazylijskiego Foz przed samym mostem, jeszcze na paragwajskiej stronie. Na granicy nikt nie chciał od nas nic, autobus przejechał powoli, tempem jakim jechał od centrum. Nie wiem, czy nie będzie problemów wieczorem... Zobaczymy.

Komentarze (0)