Pierwsze koty za płoty, ruszamy rano, lewą stroną (automatem) na wschód. Po drodze zajeżdżamy do sklepu na małe zakupy. Towary głównie amerykańskie, mocno przetworzone… trochę masakra, bo co tu jeść? W sklepie nie ma zwykłego chleba, wszystko białe (bielusieńkie) pieczywo typu plastik-fantastik zapakowane w worki, za to z bardzo długą data ważności… więc chleba nie kupiliśmy.. ale kupiliśmy rum najbardziej popularny na Jamajce – Appleton jamaica rum. Ocenimy wieczorem jego smak…
Początkowo droga wiedzie szeroka autostradą, a po jakimś czasie zwęża się na jednopasmówkę. Jazda tutaj to trochę walka o przetrwanie z kompletnie bezmyślnymi kierowcami jeżdżącymi bez wyobraźni.
Trochę po południu dojeżdżamy do Falmouth. Nocleg mamy kupiony przez booking, więc jedziemy prosto do niego. Mamy parking, jesteśmy blisko centrum, więc do centrum miasta pójdziemy już na pieszo.
Falmouth to miasteczko do którego przybijają wielkie statki wycieczkowe. Na tą okoliczność zbudowana jest przystań i teren dla gości, który bardzo odbiega od rzeczywistości i tego, co jest za wielkim murem… To takie kreowanie sztucznej rzeczywistości dla gości ze statków. Szczerze mówiąc zaskoczyło nas, że jest to na tak dużą skalę. Samo miasteczko ma niewiele do zaoferowania oprócz swoistego chaosu, starego kościoła i skweru. Na pewno egzotyczne jest samo przebywanie wśród tych ludzi, głośnej muzyki (nie zawsze reagge) i całego tego bałaganu… Co jakiś czas ktoś na zaczepia „cześć, pierwszy raz na jamajce?”, „joł man”. Wielokrotnie proponowano już nam trawkę, nie ma postoju aby nie było o tym mowy. W zdecydowanej większości ludzie są życzliwi i zagadują z ciekawości, ale myślę ze w dużej mierze liczą na jakiś zarobek.
Co jakiś czas spotykamy mężczyzn z dredami, młodych, starych, ze strasznym „bałaganem” na głowie… Mieszkają tutaj rastafarianie, którzy mówią o miłości, szacunku i pokoju… nie wiemy jednak ilu z nich to prawdziwi rasta…
Z polecenia naszej pani gospodyni trafiliśmy do knajpy na lokalne jedzenie. Porcje były duże i całkiem smaczne. Oczywiście to co zostało podarowaliśmy bezdomnym pieskom, które podziękowały nam machnięciem ogonem.
Ceny na jamajce trochę zabijają, nie jest tanio, a to znaczy że jest drogo