Rano wybraliśmy się na błękitną lagunę, tą błękitną lagunę z filmu o tym samym tytule. Prawda jest taka, że laguna jest bardzo błękitna, ale pod warunkiem że świeci słońce. My dziś szczęścia nie mieliśmy i błękitów zbyt wiele nie zobaczyliśmy. Nie ma tam plaży, ale można się wykąpać i popływać. Uniesieni optymizmem wzieliśmy łódke i popłyneliśmy na Monkey Ilands. Niestety pogoda nie zmieniła się wcale na lepsze i wyszły nici z chęci zrobienia fajnych zdjęć.
W rejonie Portland, w którym obecnie jestśmy pogoda jest bardziej kapryśna niz na południu, jest trochę chłodniej i częściej pada. W nocy nawet przykrywaliśmy się śpiworami, bo wilgotne i chłodne powietrze nie dawało poczucia komfortu. Pogoda zmienia się tu co chwilę: słońce, chmury, słońce, deszcz, słońce itd itd....
Po południu pojechaliśmy na nasza plażę. Zjedliśmy obiad, poczytaliśmy książki. Niestety ja straciłam humor, bo przykro było mi patrzeć na dzikie psy na plaży. Szczególnie jeden z nich potrzebował pomocy, bo był kaleki. Rozwala mnie kompletnie ta bezsilność, nic nie możemy zrobic. Kupiliśmy psu jedzenie aby go nakarmić, oddaliśmy część swojego obiadu ale wcale nie poprawiło to mi humoru. Nienawidzę tego uczucia, tej strony podróżowania i cały czas mam problem aby udawać że nie widzę nieszcześcia zwierząt które spotykamy. W Polsce wiemy że możemy razem odmienić los niektórych zwierząt, dlatego też mamy 7 kotów pod opieką... tutaj tak naprawdę nie możemy zrobić nic tzn. prawie nic...
Wieczorem odbyły się długie Polaków rozmowy. Barbara, nasza gospodyni poświeciła nam czas i opowiadała o swoim życiu na Jamajce... Bedziemy tęsknić za Polish Princess guest house... Czysto, ładnie, przepyszne śniadania i szcześliwe, zadbane psy właścicielki....