Dziś mieliśmy do przejechania raptem 260 km, a zajęło nam to prawie cały dzień. Świadczy to o jakości dróg, zwłaszcza na wschodzie wyspy. Do Kingston jechaliśmy po pięknie dziurawych, wąskich drogach, potem przez chwilę była płatna autostrada, a na koniec wylądowaliśmy na trzeciorzędnej krętej górskiej drodze, na której ledwo mieścił się jeden samochód, a co dopiero dwa.... Nasza złota strzała, nasza Toyota, chyba nie jest do końca super sprawnym samochodem (oczywiście wg standartów europejskich). Na dodatek od dzisiaj jedziemy bez klimy, bo włączona klima coś miesza i dodaje gazu.... trochę to skomplikowane, ale klima znacząco podnosi obroty samochodu. Nie piszę o tym że zderzaki ledwo sie trzymają, przez zaciemnione okna nie widać nas, ale i my nic nie widzimy oraz że auto porysowane jest z każdej strony. Najważniejsze że jak na razie auto jeździ, ma sprawne hamulce, a my powoli zbliżamy się do większej cywilizacji.
Gdzieś po drodze zatrzymaliśmy sie przy drodze na obiad, aby podnieść nasze morale. Droga się dłuży, w samochodzie byłoby gorąco bez klimy, ale mamy otwarte okna. Głowy nie urywa, gdyż nie da się jechać za szybko. Jedzenie którego nie zjedliśmy zabraliśmy ze sobą aby nakarmić jakiegoś psa. Po drodze mijaliśmy wiele dzikich, wygłodzonych psów. Jednak jak wysiadałam z samochodu to one uciekały, bo sie mnie bały. Myślałam że serce mi pęknie. Chude zwierzęta na granicy życia i śmierci znające tylko strach i głód. Ludzie tutaj kompletnie nie szanuja tutaj psów. W przypływie dobrego serca może rzucą jakiś ochłap ze stołu, może. Niby taka kultura, ale nie pasuje to do ich gadki o peace, love i respect... Tutaj lepiej traktuje się kozy, które chłopcy dostają w prezencie na urodziny i wyprowadzają na sznurku na spacer... Psy przegania i na pewno nie zawraca sie nimi głowy...
Z fajnych rzeczy to uzupełniliśmy znacząco zapasy owoców - kupiliśmy papaję, banany, mango i ananasy, a po drodze opędzlowaliśmy przy drodze kokosa. W czasie jazdy widzieliśmy jak zmienia się roślinność, przechodząc z wilgotnej dżungli w krajobraz bardziej palmiasty. O jakości i szerokości dróg już wspomniałam, ale z drugiej strony objeżdzając praktycznie od wschodu całą wyspę mieliśmy sposobność zobaczyć wiele zapierających dech widoków gór, pól, wybrzeża oceanu...
Juz po zmroku dojechaliśmy do naszego nowego “domu”. Oczywiście po raz kolejny pensjonat był źle zaznaczony na google maps i mieliśmy problem aby trafić. Śpimy w chatce, z widokiem na morze. W środku słychać jak szumi ocean. Na dzień dobry ciśnienie nam podniosła żabka, która stała przy drzwiach. Tyle że żabka była wielkości dwumiesięcznego kota! Brzydka, zielona ropucha była tak piekna, aż chciało sie ja ucałować. Nie zrobiłam tego, bo po co mi jeszcze jakiś księciunio? Ludzie różne rzeczy mówią....