Kilka kilometrów na południe znajduje się stara rybacka wioska la Boca. Uznaliśmy, że jest to prawdopodobnie odpowiednie miejsce aby uciec z głośnego, gorącego Trynidadu. Rano pożegnaliśmy się z naszą gospodynią, która dała nam karteczkę z adresem casy i poszlismy łapać taxi. Za 5 CUC, przejechaniu 12 km dojechalismy do naszej wioski. Tak na marginesie to ceny tutaj są dziwne.... ostatnio płaciliśmy 20 CUC za dwie godziny jazdy, a dziś 5 CUC za 10 min. Tym razem trafiliśmy na starą ładę.
Miasteczko to raptem trzy lokalne knajpy, małe domki z pokojami na wynajem, mała zatoka z kamienista plażą. Zrobiliśmy rekonesans w kwestii noclegów i spadły nam kapcie z nóg. Za nocleg chcieli od nas 25 - 30 CUC, najdrożej do tej pory, za bardzo średnie warunki. W wielu domach nie było wolnych miejsc. W poleconym domu też nie było wolnych miejsc, ale w związku z tym że byliśmy z polecenia, to panie czuły się zobowiązane znaleźć nam nocleg. Po wypiciu pysznego soku z mango, ruszyliśmy do ich znajomych i trafiliśmy super. Śpimy znowu jak na działce, w małym domku na posesji u starszych gospodarzy. Oni śpią w swoim domku obok. Mamy piękny ogród, taras z bujanymi fotelami i płacimy 15 CUC za noc.
Po południu poszliśmy się poszwędać na plażę, zjedliśmy też rybę na obiad. Niestety, na plaży są mrówki i tzw. pchły piaskowe (wg nas to małe muszki), które dostają wścieklizny o wschodzie i zachodzie słońca. Trochę jesteśmy pogryzieni. Nie jest to nic strasznego, ale swędzi okrutnie.
Po 18 zrobiło się ciemno, więc wieczór spędzamy w bujanych fotelach, na rozmowach i dalszych planach. Życie tu płynie bardzo wolno, w ciszy i spokoju.