Po trzech godzinach dojechaliśmy do Santa Clary. Przywitała nas tropikalna ulewa i trochę nam morale spadło... Nie szukaliśmy noclegu, bo nocleg sam znalazł nas na dworcu. Starsza Pani bardzo chciała abyśmy u niej wynajęli i uznaliśmy, że nie będziemy szukać nic innego. Nocleg utargowaliśmy na 15 CUC.
Już w casa, okazało się że Pani ma 80 lat i świetnie się trzyma. Co prawda musieliśmy mówić jej trzy razy na którą chcemy śniadanie, bo zapominała. Zobaczymy jak skończy się to jutro.
Czytaliśmy że ferie na Kubie są do 7-go stycznia. Nie rozumiemy do końca tego tematu, bo ciągle jest coś zamknięte, ciągle nie możemy czegoś załatwić, bo są ferie, bo jest święto... Niestety, nadal zamknięta jest tutejsza fabryka cygar, nieczynne dziś (z powodu poniedziałku) jest Mauzoleum Che Gevary. Na otarcie łez, przy fabryce był otwarty sklep z cygarami (najniższe ceny firmowych cygar jakie widzieliśmy do tej pory), na drugie otarcie łez byliśmy zobaczyć wielki pomnik Che. Porządku, powagi i nie wiem czego jeszcze pod pomnikiem pilnują uzbrojeni żołnierze z bardzo groźnymi minami. Nie byli ani mili ani sympatyczni. Dla mnie jest to histeryczne budowanie wielkości kultu jednostki... Che jest tutaj szczególnie wielkim bohaterem, bo wyzwolił to miasto jako pierwsze, z rąk Batisty.
Po drodze nadal widać rewolucyjne hasła zagrzewające do walki, murale z podobizną bohatera. Musze przyznać, że w czasach liceum, przeczytałam “dzienniki motocyklowe”, biografię Che i jakoś tak przemawiał do mnie jako bohater, rewolucjonista i jeszcze na dodatek romantyk. Dziś niewiele zostało z tej fascynacji. Ale nie odbieram nikomu prawa do kochania swoich bohaterów...
Jak już mówiłam socjalizm jest fajny tylko w teorii, w rzeczywistości zamyka ludziom umysły i serca, depcze i dusi. Nie mam odwagi zapytać jakiegokolwiek Kubańczyka o stosunek do Che lub Fidela, nie wiem nawet czy odpowiedź byłaby szczera. Prawda jest taka (to opowiadali nam Kubańczycy), że do niedawna miesięczna pensja ustawowa wynosiła 20 CUC (równowartość 20 US$). Ludzie udawali że pracują, a państwo udawało że się nimi zajmuje i im płaci. Nie można żyć na normalnym poziomie za takie pieniądze nawet tutaj. Jaką pociechą jest, że nikt nie ma nic? Dziś państwo pozwoliło na własny mały biznes, ale za to zabiera ludziom pieniądze w formie różnych podatków i nadal trudno jest zarobić pieniądze. Wielokrotnie słyszeliśmy od naszych gospodarzy, że teraz są najlepsze czasy w jakich żyją ( pomimo wszystko). Dziś nasz gospodarz (syn Starszej Pani) powiedział nam, że rewolucja to nie jest problem, ekonomia, gospodarka to jest problem, bo ludzie nie mają jak i za co żyć. Na haśle rewolucyjnym nie ugotuje się zupy, nie zapłaci za leki, nie kupi jedzenia.
Nie wszyscy Kubańczycy są uśmiechnięci, spotkaliśmy też takich zdeptanych jak pety, zrezygnowanych. Życie na Kubie to ciągła walka. Wyspa jest bardziej odizolowana niż kraj na kontynencie. Obama na koniec urzędowania zlikwidował prawo “suchej stopy”- ten kto dopłynął do USA i stanął na lądzie miał prawo zostać. Ucieczka z Kuby łodzią kosztuje 10 tysięcy US$, a to dopiero początek karkołomnej, nielegalnej drogi podczas której ludzie giną. Naprawdę nie jest łatwo tutaj żyć. Zwykli Kubańczycy nie mogą podróżować, nie mają paszportów, zaoszczędzonych pieniędzy. Kiedy ktoś jest trochę bardziej wykształcony, zna historię nie tylko swojego kraju, oczekuje od życia czegoś więcej niż tylko rumu, kultury, podstawowej edukacji czy opieki lekarskiej. Byliśmy w wielu miejscach na świecie gdzie była bieda, gdzie też nie było pieniędzy. Tutaj często jednak spotykaliśmy ludzi wykształconych, z otwartymi umysłami, którzy chcieliby żyć, a nie wegetować i chyba dlatego też jest mi ich tak bardzo szkoda, bo wiedzą że można inaczej żyć. My jesteśmy z pokolenia które pamięta czasy przed 1989 i wiele obrazów które tu zobaczyliśmy przypomina nam jak bardzo zmienił się nasz kraj. Przecież jeszcze nie tak dawno również u nas cudem było zdobycie paszportu, kilku dolarów i wyjazd za granicę..
Jesteśmy w miejscowości, która nie jest na głównym szlaku turystycznym. Nie ma tu zbyt wielu noclegów, restauracji, sklepów z pamiątkami, na ulicach jest o wiele brudniej, dużo domów sie sypie, transport to głównie bryczki, stare motorki z przyczepami. Sami mieszkańcy maja mniej pieniędzy bo jest tu mniejszy przepływ turystów. W restauracji ceny były podane w CUP, nie było menu po angielsku, a za dwa wypasione obiady z napojami i kawą zapłaciliśmy niecałe 8 CUC..
Na deptaku nie było sklepu typu pewex, tylko zwykłe branżowe sklepy z bardzo ograniczonym asortymentem. Cały regał takich samych plecaków, dwa regały brzydkich plastikowych misek, regał szamponów jednego rodzaju, brzydkie jednakowe bluzki i rum - zawsze i wszędzie, różne rodzaje, pięknie wyeksponowane, w cenach urzędowych, tanio...
Santa Clara to głównie miejsce kultu Che. Przeszliśmy się uliczkami do pomnika, na plac, główny deptak, pod kościół. Miasto jak każde inne, tyle że z wielkim bohaterem w tle... pomniki ważniejsze niż ludzie...