Rano poszlismy na spacer po mieście. Wszyscy i wszystko dość późno budziło się do życia, w końcu to sobota. Było ciszej i spokojniej. Wczoraj przez opóźnienie nie udało nam się dojechac do Cholula, a dziś rano zaspaliśmy, a raczej nam się nie chciało. W rezultacie mieliśmy wolną godzinę do autobusu na to, aby się poszwędać ulicami tego całkiem fajnego miasta.
Uberem dojechaliśmy na dworzec, ruszyliśmy do kolejnej miejscowości - Oxaca.
Meksyk to naptawdę wielki kraj, mała odległość na mapie, a musimy przejechać kilkaset kilometrów. Tym razem jechaliśmy prawie 5 godzin. Mijaliśmy wielkie przestrzenie, pola z uprawami kukurydzy, morze kaktusów, góry, góry, góry.
Późnym popołudniem dojechaliśmy do Oxaka. Nie jeździ tu Uber, więc przejechaliśmy do centrum zwykłym autobusem, przez co zaoszczędziliśmy całkiem grubą kasę :-)
Całe popołudnie i wieczór chodziliśmy po mieście. Miasteczko jest urocze, znowu podziwiamy ciekawe kamienice, piękne kościoły, rynek (w sensie targu), plac centralny, który na całego tętni życiem wieczorem.
Oaxaka to magiczne, kulinarne miejsce z setkami punktów gastronomicznych i wielkim wyborem różnorodnych dań. W okolicy zbiera się ziarna kakaowca i wyrabia się tutaj czekoladę. To właśnie Meksyk jest stolicą czekolady. Dla Azteków kakao symbolizowało chwałę i moc. Bardzo popularny jest tutaj sos mole, przyrządzany na bazie czekolady, ostrej papryki i wielu przypraw. Wszystkie składniki są opiekane, a potem są ucierane na pastę lub proszek. Smak jest bardzo głęboki, słodki i ostry jednocześnie. Nigdy czegoś takiego wcześniej nie jedliśmy. Samego mole jest wiele rodzajów, my akurat jedlismy mole negro i bardzo nam smakowało.
Oczywiście, skusiliśmy się też na wypicie czekolady. Ja nigdy nie byłam wielką fanką czekolady, ale muszę przyznać, że była to najlepsza czekolada jaką piłam, gęsta, o bogatym i wyraźnym smaku. Od teraz zapach czekolady będzie kojarzył mi sie z własnie z meksykiem. Co chwilę widzieliśmy jakiś mały zakład, w którym mielono ziarna kakaowca na mole, albo do produkcji czekolady. Aromat który się roztaczał był niesamowity....
Obiad zjedliśmy w wielkiej hali targowej, w której było kikadziesiąt stanowisk z jedzeniem. Naprawdę trudno jest ogarnąć kuchnie meksykańską.
Hitem jednak było danie/ przegryzka serwowane na rynku. Niby zwykła, gotowana papryka w kolbie, ale pokryta majonezem, serem w wiórkach, keczupem, ostrym sosem, ostrą przyprawą w proszku, i nie wiadomo czym jeszcze.... Ale do szołmenów którzy to przyrządzali z zawrotną prędkością, stały długie kolejki... mistrzowie kukurydzy i wszelkich posypek. Ja nie skusiłam się bo, po pierwsze nie miałam już miejsca, po drugie nie lubię majonezu...
Dla nas Oaxaka to gastronomiczny raj czekoladowy.