W nocy szalała burza. Od rana wieje jak cholera, na szczęście nie od strony pustyni. Ruszamy na podbój Kuwejtu. Tak jak wczoraj widzieliśmy, to miasto ma wiele twarzy... z jednej strony nowoczesne wieżowce, z drugiej śmieci, nierówne chodniki i błoto. Z jednej strony nowoczesne arterie, piękne budynki rządowe, z drugiej niemal slamsy i śmieci walające się pod nogami. Bogactwo i przepych przeplatany brudem i bałaganem.
Pierwsze skojarzenie kiedy myślimy o Kuwejcie, to ropa i wojny w zatoce perskiej. Na pewno wojny pozostawiły trwały ślad w mentalności ludzi. A nie widać już śladów wojny na ulicach.. a ropa przyczyniła się do największej liczby milionerów na metr kwadratowy. Po ulicach jeżdżą takie fury, że rolls roys to pikuś.
Pierwszy nasz przystanek dziś to bazar, Souk Mubarakeya. Wymieniliśmy kasę, zjedliśmy przepyszne śniadanie, a potem błąkaliśmy się po zaczarowanych uliczkach gdzie można kupić niemal wszystko... Waluta w Kuwejcie jest chyba najdroższa na świecie, w chwili obecnej za jednego Dinara trzeba zapłacić aż 13 złotych polskich! Na pierwsze wrażenie jest tu dużo drożej niż w Omanie czy w Iranie. Dziś piątek, dzień święty, na ulicach widać głównie mężczyzn, pracowników z innych krajów, którzy maja dziś wolne. Tak samo jak w Omanie, w tym kraju brudną robotę wykonują emigranci z Indii, Pakistanu, Bangladeszu i innych krajów... Szejkowie nie brudzą sobie rąk pracą fizyczną... Momentami jest to szokujące, kiedy patrze dookoła, widzę dziesiątki mężczyzn i ani jednej kobiety... czasami pojawi się jakaś pani w sari, ale lokalnych kobiet prawie nie można spotkać. Jeśli już się pojawi to okutana cała na czarno w czadorze i jeszcze na dodatek z zakryta twarzą. Nie wiem jak one prowadzą samochód, tylko z wizjerem na oczy...
Kuwejt zamieszkuje 2,6 miliona ludzi, a tylko połowa z nich to rdzenni mieszkańcy, reszta to emigranci.
Acha, na rynku znaleźliśmy wymarzony termos!
Przeszliśmy się pod wieżę telekomunikacyjną - Liberation Tower czyli wieża Wyzwolenia - nazwana tak na cześć odzyskania niepodległości. Jednak nie weszliśmy do środka, bo jakiś czas temu została zamknięta dla zwiedzających. Szkoda, bo jest ona jedną z najwyższych wież telekomunikacyjnych na świecie (odwiedzona przez nas wieża w Iranie jest wyższa, więc nie ma dla nas dużej straty).
Pałac Seif - powinien być oficjalną rezydencja rodziny królewskiej, ale szejk mieszka w Pałacu Bayan. Pałacu nie można zwiedzać, ale można podziwiać go z ulicy, co uczyniliśmy i wykorzystaliśmy również okazję do obejrzenia znajdującego się naprzeciwko Wielkiego meczetu. Meczet można prawdopodobnie zwiedzać rano, o 9 z przewodnikiem. Sala modlitewna jest na 10 000 ludzi.
Następny punkt to Suk Shark - nowoczesne centrum handlowe na samym brzegu zatoki, z wieloma knajpami, sklepami z markami znanymi z Europy, z pięknym deptakiem oraz widokiem na morze i zatokę Perską. Tu też nakarmiliśmy kotki które towarzyszą wędkarzom. Na koniec zostawiliśmy sobie symbol Kuwejtu - Wieże kuwejckie „Burjan al Kuweit” które są tak naprawdę wieżami ciśnień, a na dokładkę dopiero punktami widokowymi czy restauracjami.
.
Dzień zleciał nam nie wiadomo kiedy, jeszcze tylko kolacja w indyjskiej knajpie i zalegamy w hotelu. Śpimy w nowym, nowoczesnym hotelu Vera w centrum miasta, a wokół nas stare rozpadające się budynki, dziesiątki emigrantów, dziurawe chodniki i ulice... Kuwejt nie jedno ma oblicze, ale nam i tak się podoba.