Od rana kręcimy się po mieście. Najpierw zjedliśmy śniadanie na bazarze... Siedzieliśmy obok pary chłopaków w pidżamkach, nawet nie rozmawialiśmy z nimi, po prostu każda para była zajęta rozmową ze sobą. Jak Adrian poszedł do kasy zapłacić za jedzenie, okazało się, że chłopaki zapłacili już za nas - Welcome in Kuweit! To było bardzo miłe.. Musimy teraz zrobić komuś taki prezent w Polsce. Po śniadaniu pojechaliśmy na północ na pustynię. Droga na Arabię cała w remoncie, rozkopana, po bokach tylko namioty pracownicze. Droga na Irak, w bardzo złej kondycji, po bokach zastawiona namiotami Kuwejtczyków, jak domkami letniskowymi. Teraz jest czas kiedy Kuwejtczycy chętnie biwakują, bo pozwala na to pogoda. Droga na południe to szyby naftowe. Pustynia totalnie zaśmiecona, z każdej strony torebki plastikowe, butelki.. naprawdę szkoda... W każdą stronę kraju prowadzi kilka wielopasmowych autostrad, sieć dróg jest imponująca (choć jakość niekoniecznie). Paliwo to koszt 1,30 zł za litr benzyny 95, grzech nie wynająć samochodu.
Kuwejt to dobre miejsce na weekend, dwa dni to max. Można poczuć klimat Bliskiego Wschodu ze wszystkimi smakami i zapachami. Nie jesteśmy specjalnie zainteresowani muzeami, więc ten temat odpuściliśmy. Pojechaliśmy jeszcze obejrzeć stary port gdzie pokarmiliśmy kotki i obejrzeliśmy tradycyjne łodzie. Pomimo wszystko woleliśmy pokręcić się po centrum, pochodzić po rynkach, posiedzieć nad morzem i korzystać z ostatnich chwil w słońcu. Zaraz dogoni nas zimowa szaruga w Polsce.
Spotkaliśmy kilku szejków, ale ropy nam nie podarowali, a szkoda...