Nie pamiętam, kiedy ostatnio spałam w łóżku, no chyba u Pastora…Dziś było ciepło i wygodnie, nuda…, Ale chyba dobrze mi to zrobi, odpocznę trochę, wyprostuję kości… rano próbowałam się domyć, próbowałam, ponieważ strumień wody był tak mały, że trudno jest napisać to w czasie dokonanym, że domyłam się. Kolor piany był imponujący. Jak mamy nasza ekipą „wóz cygański” to musimy się rzadko myć, jak Cyganie…
Śniadanie było wielkim rozczarowaniem. Generalnie nic już nie było do zjedzenia, o wszystko musieliśmy się prosić, masełko zjełczałe, omlet zimny, chleba mało. Już lepiej chyba jadamy śpiąc pod namiotem, niż tu w stolicy.
Ja, Adrian i Filip idziemy do centrum, aby pozałatwiać parę pilnych tematów. Piotr i Paweł jadą naprawić auto. Jeszcze na dodatek okazało się, że zeszło nam powietrze z koła, to pech dnia wczorajszego jeszcze nas prześladuje.
Kigali zaskoczyło nas… porządkiem. Ładne ulice, zadbani ludzie, dobre samochody, ładne i nowe centrum handlowe, policja na skrzyżowaniach, ludzie jeżdżący motorami w kaskach. Wiem, że to stolica i zawsze prezentuje się inaczej niż inne miasta, ale widać, że to bardzo poukładany kraj.
Idę na pocztę, aby wysłać kartki do Polski. W erze SMS-ów coraz rzadziej wysyła się pcztówki, a to jest takie miłe i zostaje na dłużej… SMS kasuje się i nie ma po nim śladu, a pocztówka wisi na ścianie i cieszy. Mnie cieszy samo wysyłanie, o otrzymywaniu już nie wspomnę… Nie ma dużego wyboru widokówek, wszystko w klimacie „wczesny Gierek”, ale biorę, co jest. Teraz jeszcze zadanie, jak w kilku zdaniach opisać, co czuję w Afryce? Jeszcze na dodatek mam już znajomego, który co chwilę zadaje mi jakieś pytanie, skąd jestem, co tu robię, jak duży jest mój kraj, ilu ma mieszkańców. Ale przepytywanka, trochę jestem nieprzygotowana do odpowiedzi… Pan strasznie sympatyczny, nie możemy się nagadać, jak mieszkańcy dwóch różnych światów z pewnym podekscytowaniem słuchamy o jakże odległych galaktykach - naszych krajach. Wreszcie wypisuję kartki, wrzucam do skrzynki z nadzieją, że dojdą do Polski nim wrócę z urlopu.
Adrian i Filip siedzą w tym czasie w kafejce internetowej. Okazuje się, że 2 dni temu zabito w Burumburi (stolicy Burundi) 21 osób. Filip drukuje nawet informacje, aby pokazać chłopakom i przedyskutować jeszcze raz kwestię ich wyjazdu. Dobiła nas jeszcze informacja z Kongo o zabiciu przez rebeliantów 5 goryli górskich. Tak po prostu, po to tylko, aby zrobić szum wokół siebie. Jestem zła, jestem wstrząśnięta, jestem zaszokowana! 3 dni temu nie potrafiłam opanować swojego szczęścia podczas przeżywania spotkania w Bwindi NP. z gorylami, widziałam je na żywo, widziałam jak piękne są w swoim naturalnym środowisku, czytałam o niebezpieczeństwie wyginięcia, oglądałam jeszcze w Polsce film „Goryle we mgle” o kobiecie, która część życia poświęciła, aby obserwować i badać zachowania goryli a tymczasem… Będąc tu w Afryce, na miejscu, musze przeżywać tak wielkie rozczarowanie człowiekiem, szukać zrozumienia dla tej sytuacji, zmierzyć się znowu z emocjami, ale tymi złymi emocjami, na które wcale nie mam ochoty! Mam ochotę krzyczeć, jestem autentycznie zła, wściekła, czuje tak wielką bezsilność, jakiej już dawno nie czułam. Boli mnie to tym bardziej, że spotkanie z gorylami było dotknięciem jakiegoś ideału piękna a teraz zostało ono zgwałcone i to jest tak bardzo smutne…
Idziemy do Piotra i Pawła, którzy nadal pilnują auta, a raczej mechaników, którzy go naprawiają. Przynieśliśmy chłopakom pizzę i czekamy razem, aż samochód będzie już gotowy. Chłopaki ładnie się urządzili w samochodzie, maja takie małe „cocktail party”. Próbują się jakoś zabawić, bo inaczej można zwariować.
Ruanda zaskakuje nas nadal. Okazało się, że w sklepie nie można kupić na wynos coca coli, można wypić tylko w barze, nie można brać ze sobą butelek na wynos. Adrian nieźle się napocił i nakombinował, aby przynieść colkę chłopakom. Zresztą przyrzekł, że odda butelki jeszcze dziś. Okazało się też, że w Ruandzie jest zakaz używania toreb plastikowych (już kocham ten kraj!!), co dla mnie, osoby, która w Polsce sortuje wszystko i wszędzie znaczy bardzo dużo. Biada Wam moi przyjaciele, jak wrócę do domu, to będzie kolejny argument w stosunku do tych, co nie sortują, że nawet w Ruandzie robią coś dla ziemi… Czuję się znowu trochę nieswojo, bo ruch tu jest prawostronny. Wczoraj jeszcze w Ugandzie był lewostronny, więc pilnujemy się na ulicach, aby nie wleźć pod coś, bo już naprawdę jesteśmy zakręceni.
Wreszcie auto zostaje naprawione. Jedziemy w komplecie w poszukiwaniu wulkanizacji. Filip, Adrian i ja idziemy na znajdujący się w pobliżu rynek. Wywołaliśmy tym ogromne poruszenie. Zaczepiali nas wszyscy, wołali śmiesznie - Bonjour Muzungu (tutaj językiem urzędowym jest francuski). W pewnym momencie miałam wrażenie, że cały rynek skanduje: „mu zun gu”. A białych na rynku było 3, czyli my. Biorąc pod uwagę, że zaczęło się ściemniać, zdecydowaliśmy się na powrót. Jakaś dziwna energia była w tym miejscu, niby ci ludzie nie byli źle nastawieni do nas, ale przerażał mnie fakt, że byli nami tak bardzo zainteresowani, że wywołaliśmy tak duże poruszenie. Nie wiem, dlaczego, to nie była wioska, tylko stolica i powinni być przyzwyczajeni do białych.
Po powrocie do hotelu wszyscy padamy na twarz. Cały dzień chodzenia po mieście dobija nie tylko nogi, ale i duszę. Strasznie techniczny był ten dzień, naprawa auta, wymiana kasy, zakupy, poczta, Internet, ale i takie dni muszą być. Oglądamy z Adrianem wiadomości w TV, programy, jakie mają. To takie trochę lata 80-te pod względem techniki, teledyski typu disco polo, prowizoryczne wszelkie animacje telewizyjne. W rezultacie odpływam, usypiam przed TV. Reszta chłopaków walczy z tematem Burundi, ustalają, jaka sytuacja, bo nie chcą odpuścić wyjazdu tam.
Po 21 poszliśmy na spacer do centrum i zamierzeniem wypicia drinka w Hotelu Des Mille Collines, o którym jest film „Hotel Rwanda” opowiadający o wojnie domowej pomiędzy Tutsi i Hutu w tym kraju w 1994 roku. Siedzieliśmy na zewnątrz przy basenie i sączyliśmy, co kto chciał. Pogoda nawet się uspokoiła i było dość ciepło. Hotel zrobił na nas dość dobre wrażenie, drogi, ekskluzywny, jak dla mnie za bardzo. To nie jest taka Afryka, o jakiej czytałam, marzyłam, jaką już zdążyłam poznać, jaką odkrywam. I znowu zarywamy nockę, dyskutujemy, śmiejemy się. Panowie maja ochotę na wyjście do jakiegoś klubu, ale jest problem z odnalezieniem go. Ja idę spać