Po 20 godzinach w kolejnym autobusie dojechalismy do Tarapote. Nasze wymietolenie i zmeczenie narasta, bo od dwoch dob to my generalnie siedzimy...glownie w autobusie...
W autobusie bylo gwarno, hucznie, wesolo, brudno, coraz brudniej z kazda godzina. Co przystanek dostawa jedzenia na wynos, sprzedawanego przez okno, na cieplo i zimno i w dzien i w nocy... I my jedyni biali na tej trasie, jako ciekawa atrakcja , jak malpki z ktorymi warto zrobic sobie zdjecie...
Jestesmy w innym swiecie, po przekroczeniu And jestesmy w tropikach, u drzwi dzungli. Goraco, a wokol gory porosniete lasami, bananowcami i nie wiem czym jeszcze, generalnie zielono jest.
Misteczko jest polozoene w srodku dzungli, wokol halas, mototaxi jak natretne komary dokuczaja, sa wszedzie, slychac je na kazdym kroku. Na dworcu znowu atak taksowkarzy, z kim mamy jechac... Trudne jest byc asertywnym, usmiechac sie, dziekowac za pomoc... czasami juz nie umiem, nie mam sily, bo jestem zmeczona, zirytowana, mam zly dzien. kolejny taksowkarz nie spuszcza z nas oczu, liczac, ze z nim pojedziemy bo nan nas czeka.... A my jeszcze na dworcu korzystamy z lazienki, myjemy zeby, podpytujemy sie obslugi o ceny taksowek, biletow itd... To my chcemy zdecydowac z kim pojedziemy...
W rezultacie z innym taksowkarzem pojechalismy na kolejny dworzec, doprowadzajac tym prawie do bijatyki o nas pomiedzy panem czekajacym a panem nowym... Juz czasami nie dajemy rady...
Jestesmy na kolejnym niby terminalu... Mala "restauracja" serwuje soki i kurczaka z ryzem- pochlaniamy, w lazience jest prysznic- korzystam, brakuje nam kasy- Adrian jedzie do banku, potem jeszcze cola, piwo, owoce...
Utknelismy tu na dobre, okazalo sie ze nie ma autobosow do Yurimaquris i musimy brac zbiorowa taxi, ale musi byc w niej komplet. Czekamy wiec na jeszcze jednego pasazera, od ponad... 5 godzin. Najgorsze jest to, ze nie mozemy nigdzie pojsc, bo moze pojawi sie ten pasazer... troche nam szkoda dnia, bo mamy pare spraw do zalatwienia na miejscu, a teraz siedzimy i dlubiemy w nosach.
po 6 godz byl komplet i wreszcie dojechalismy! droga byla dluga, szrutowa, przez gory, dzungle... Nasza pani, ostatnia pasazerka, duzo, mocno choc subtelnie wymiotowala przez okno podczas jazdy, dzieki Bogu nie mamy choroby lokomocyjnej.
Dzis statki odplynely, kolejny jutro. Jestesmy tak zmeczeni, ze slow mi brak, 2 doby w autobsach, goraco jak cholera, ale podoba nam sie tu i to... O gustach sie nie dyskutuje.
To tez jest smak wolnosci...
Kupilismy juz hamaki, prowiant na droge. Spimy dzis w hotelu, a jutro... ahoj kapitanie, plyniemy w rejs... nie bedzie dostepu do netu:)
Plyniemy do miejscowosci Iquitos, do ktorej mozna dostac sie tylko statkiem lub samolotem i lezy w samej dzungli.
Na razie trzymajcie kciuki, abysmy nie zwariowali na statku:)
pozdrawiamy was cieplo (doslownie, bo z nieba leje sie zar:)
an