Pobuda znowu przed 4, cholera jak ciezko jest wstac. szybkie pakowanie i na dworzec. Na bezczelnego weszlismy na teren dworca, na bezczelnego Adrian sam zapakowalplecaki na dach (a potem przeklinali nas z obslugi dworca, ze nie skorzystalismy z ich uslug), o 4.30 kierowca wpuscil nas do autobusu, nie bylo zajmowaczy miejsc, bo pasazerowie byli ci sami co wczoraj i siedzielismy na tych samych miejscach. O 5 otworzyli brame dworca, slyszelismy krzyki i wrzaski, tupot czarnych nog:) Jestesmy w szoku, ze wladze pozwalaja na cos takiego, pewnie to wina przeludnienia i sposob na bezrobocie, tak powstal nowy zawod w Afryce: zajmowacz miejsc.
Droga byla gluga i kreta, 430 km jechalismy przez 13 godzin. Asfaltu generalnie nie bylo, mnostwo serpentyn i mozolnego podjezdzania pod gory. A w aurtobusie kolejne rozdawane woreczki, epidemia choroby lokomocyjnej nadal pochlaniala kolejne ofiary, Adrian nawet dostal rykoszetem, coz, taka karma:)...
Jakby bylo za malo tej meki i mordegi (tylki mamy chyba odbite) to zepsul sie autobus i stanal w polu, na srodku drogi, 130 km przed Addis. Wszyscy wylegli na pole, a mechanik i bileter pod autobus. Kierowca mial coraz bardziej skwaszona mine, co nie wrozylo dobrze. po godzinie czekania, mechanik byl 2 razy bardziej czarny, a my stracilismy nadzieje, ze naprawia autobus.
Na szczescie udalo nam sie zabrac z czescia pasazerow jakims minibusikiem, ktory akutat przejezdzal. Scisnieci jak sardynki, z bolacymi tylkami, w kompletnych juz ciemnosciach, dojechalismy po 19 do Addis.
Bylismy tak zmeczeni, ze nie mielsimy juz sily na nic, a w planach byl internet, urodzinowy obiadek i zakup biletow do Hararu. Poszlismy do hotelu. Odpuscilismy jutrzejszy wyjazd, pojedziemy w piatek. Musimy sie wyspac, wyprac, odpoczac. Zjedlismy na kolacje urodzinowa pizze i o 20.30 lezelismy juz w lozku. Ja padlam na twarz. Widocznie w moje urodziny, zawsze musze przezyc jakas przygode, tylko czemu tak meczaca? taka karma:)
Jeszcze raz dziekuje za zyczenia, te smsowe tez:))))